Fakty wyglądają następująco: kilkunastu łebków narodowości polskiej napadło na czwórkę obcokrajowców. Trzech Rosjan i jednego Kazacha. Pobiwszy ich niezbyt dotkliwie (u jednego Rosjanina stwierdzono delikatne wstrząśnienie mózgu), zabrali pieniądze oraz komórki i się ulotnili. Pobici Rosjanie to dzieci pracowników ambasady rosyjskiej w Warszawie.
Polskie media twierdzą, że w związku z odmową przeprosin z naszej strony, w mediach rosyjskich wybuchła burza. Burza ta strzeliła rykoszetem w Andrzeja U., pracownika polskiej ambasady w Moskwie. Został zaczepiony na ulicy i pobity do nieprzytomności przez – prawdopodobnie – rosyjskich skinheadów (ale tylko dwóch).

Polska nie domaga się oficjalnych przeprosin za ten incydent, za to znów mamy wojnę medialną: jesteśmy urażeni, że o zdarzeniu nie wspominają media rosyjskie. Jedna licha wzmianka, a przecież powinni pisać więcej. Tym bardziej, że nasza dyplomacja wzbiła się na wyżyny chrześcijańskiego zrozumienia: my wiemy, że napad na naszego dyplomatę był chuligańskim wybrykiem. Nie dopuszczamy też myśli, że mógłby być jakimkolwiek odwetem, skąd.

ilustracja: spinelli/pinezka.pl

Tymczasem, oderwawszy się od gazet, możemy przecież pójść w plener, tyle się teraz dzieje, mimo ogórkowego sezonu. Na rekonstrukcję Bitwy Warszawskiej 1920 zaprasza serdecznie Polonia Militaris wraz z Przeglądem Kawaleryjskim (nowym). Może być ciekawie, aczkolwiek jeszcze bardziej interesująco zapowiadały się obchody czterystulecia ulokowania przez Polaków Dymitra Samozwańca na carskim stolcu. Impreza nazwana „Wielki Wiek Polaków – 400-lecie zajęcia Moskwy” odbyła się na krakowskim Rynku.
Moskwa nie wyda całości akt dotyczących mordu katyńskiego. Polska nie czuje się szczególnie wdzięczna za pomoc w pozbyciu się Niemców w 1945 z naszego kraju. Rosjanie czują się urażeni naszą interpretacją Jałty. Polacy są zdziwieni brakiem zaproszenia na obchody 750-lecia Kaliningradu (który dla nas zawsze pozostanie Królewcem). Rosjanie są oburzeni warszawskim rondem im. Dżohara Dudajewa.

Jestem Polakiem i oczywiście wiem, których chuliganów mam popierać. I z której strony kromka masłem posmarowana. Nie mogę jednak wyzbyć się dziwnego wrażenia, że chuligańskie wybryki stały się metodą – nie pokłosiem – prowadzenia dyplomacji.

***

Zastanawiające w tym wszystkim jest jeszcze jedno. Odnoszę nieodparte wrażenie, że nie mamy o sobie samych zbyt wysokiego mniemania. Sami potrafimy stwierdzić, że Polacy kombinują, zaś pracę wykonują po łebkach. Uważamy się za rozpijaczony naród, nawet od czasu do czasu przyznajemy, że jesteśmy zakłamani – zwłaszcza, gdy przychodzi do dyskusji o naszej duchowości. Potrafimy sami na sobie psy wieszać, ale nie daj Boże, by cokolwiek złego powiedziano o nas za granicą. Każda większa bądź mniejsza bitwa z udziałem Polaków przedstawiana jest jako wąwóz termopilski i to my jesteśmy – tak się składa – Spartanami.
Nie przeczę, że nasze warcholstwo – bo wciąż jesteśmy strasznymi warchołami – miewa swoje jasne strony. Sam krzyczałem pod ambasadą Ukrainy „Ukraina bez Putina” w grudniu 2004 i głos ten nie poszedł na marne. I też mi się burzy coś w środku, gdy próbują umniejszać nasze zasługi lub nas pomijają. Nie jestem w stanie – i nie mam takiego zamiaru – zaprzeczać jasnym kartom naszej historii. Będąc w warunkach pokojowych narodem o dość niskiej samoocenie, zaatakowani zazwyczaj stawiamy dzielnie czoła najeźdźcy. Okupacja naszego kraju przez większość wrażych wojsk wspominana jest niezbyt miło.

Ale w gruncie rzeczy nie mamy zbyt wiele do zaoferowania. Jesteśmy średniej wielkości krajem w Europie Środkowej. Nie mamy gigantycznych terenów. Ani bomby atomowej. Ani nawet nie mamy mieć.
Może w końcu pogodzimy się z tym, że nie musimy się mieszać we wszystko, co się dzieje na świecie. I nie musimy wszystkim nadeptywać na odcisk. Zwyczajnie nie stać nas na to. Skończyły się czasy, gdy Polska była „przedmurzem chrześcijaństwa” oraz „Chrystusem narodów”. Problematyczne nawet jest, czy w ogóle takie czasy się zaczęły. Żyję parę lat w tym kraju i wiem, że jesteśmy najlepszym narodem na świecie. Tylko czy nie moglibyśmy nim być trochę ciszej?

Ilustracja: spinelli/pinezka.pl