W kociej mocy
Znam wiele osób zamieszkujących z kotami pod jednym dachem, ale nie znam żadnego właściciela kota. Kiedyś nie wiedziałam, co to znaczy. Snułam plany, jak to będę miała kota i nie rozumiałam porozumiewawczych uśmieszków wymienianych między sobą przez osoby, które kiedyś, dawno temu też tak myślały. Nie rozumiałam do momentu, kiedy sama nie wiedząc jakim sposobem, zostałam zawłaszczona przez niebieskiego pluszaka o niewinnym, anielskim spojrzeniu. Od kiedy mieszkamy razem, nigdy, ale to przenigdy, nie jestem w domu sama. Nie mogę mieć nawet wrażenia, że jestem sama. Ponieważ wszystko, każdą dokładnie czynność wykonuję razem z kotem. Idę się kąpać, kot siedzi na wannie i miesza mi w wodzie łapą lub/ i ogonem, myję zęby nad umywalką z kotem siedzącym mi na nerkach, idę robić siusiu, siadam na desce, natychmiast mam zwierzę na kolanach, układam się z książką na kanapie, za moment mam kota na książce. Razem piszemy na komputerze, razem mamy korepetycje z niemieckiego, razem jemy, sprzątamy i śpimy. I przez wszystkie te czynności przebija ciągle ta sama kocia sugestia „nie zajmuj się tym, to w ogóle nieważne, MNĄ się zajmij”.
Wracam do domu, kot czeka przy drzwiach, nie ma czasu na zdejmowanie płaszcza, nie ma czasu na siusiu, nie ma mowy o umyciu rąk, ponieważ w akompaniamencie dzikiego miauku jestem zaganiana, metodą pchania się na moje łydki, do kuchni. Nieważne, że dosypię do miski dokładnie te same chrupki, które się już w niej znajdują, ważne jest to, że pierwszą i najważniejszą czynnością człowieka, który wrócił do domu, jest spełnienie kociej zachcianki. I tak właśnie powinno być w kocim świecie. Potem nadal nie ma czasu na jakieś nieistotne ludzkie sprawy, ponieważ już mam kota gdzieś na sobie, wczepionego w moje ubranie, zespolonego ze mną na amen i domagającego się głaskania.
Kładę się spać, kot bierze rozpęd w przedpokoju i wszystkimi czterema łapami wali mi się na mostek. Łóżko ma prawie cztery metry kwadratowe, nie zajmuję w nim zbyt wiele miejsca, istnieje wiele możliwości wskoczenia na łóżko, bez powodowania stanu przedzawałowego u osoby, która w nim sobie właśnie przysypia. Ale kot przecież jest u siebie. Kładzie mi się na mostku, wsadza mi pysk w twarz – leżysz? No, to dobrze, no, to się głaszczemy. Tak się tutaj położyłam, żeby ci było wygodniej mnie głaskać obiema rękami.
Śpię zdecydowanie za długo, jak na kocią cierpliwość. Jeszcze ciemno za oknem, a ja już przechodzę pierwszy test: koci pysk na twarzy – śpisz? Oczywiście, że śpię. Kamiennym snem. Zaciskam powieki i udaję padlinę. Za chwilę czuję nos i wąsy na mojej kurczowo zaciśniętej powiece – ciągle śpisz? Tak tylko sprawdzam… Nie da się długo wyleżeć, jak człowiek jest łaskotany wąsami, więc odpycham kota. Aaaa, więc jednak nie śpisz? No, to się głaszczemy! Kot siada mi na mostku, spycham, mówię „nie”. Kot siada mi na mostku, spycham, mówię „nie”. Kot siada mi na mostku… Kiedy ona w końcu zrozumie, że ja nie chcę, żeby mi siadała na mostku? W końcu olśnienie – nie o to chodzi! Chodzi o to, że kota właśnie się zastanawia, kiedy ja w końcu zrozumiem, że spychanie jej nie ma sensu. Kot przymierza się prawą łapą do kolejnej inwazji na mój mostek. Mówię dobitnie „nie”. Kota się waha – nieeee? No dobrze, ale czy lewej łapy to też dotyczy? A prawej tylnej? Tej tylnej to prawie tak jakby na tobie nie było, tak tylko na samym skraweczku, to się przecież chyba nie liczy…? Mnie w końcu chodzi wyłącznie o twoją wygodę – żeby ci było wygodniej mnie głaskać.
Próbuję wprowadzać jakieś ograniczenia, w końcu do czego to podobne, żeby całe życie było podporządkowane pluszakowi i całe mieszkanie w jego władaniu. Nie wolno włazić do szafy i robić sobie legowiska z moich swetrów! Otwieram szafę, kot się spręża do skoku. Mówię – nie wolno. Kot patrzy z politowaniem – a tobie co nagle do głowy strzeliło? Nie odpuszczam – nie wolno! No dobra, dobra, niech ci już będzie, że wygrałaś. Zamiata ogonem i urażona idzie umościć się gdzie indziej. Następnego dnia otwieram szafę, kota już czatuje.
Mówię – nie wolno! Patrzy na mnie – że jak??? ZAWSZE było wolno, a teraz nagle nie wolno? Mówię – NIGDY nie było wolno. Kota jest szczerze zdumiona – zaraz, zaraz, porozmawiajmy o tym, bo coś mi się zdaje, że mnie robisz w bambuko, wczoraj było wolno, a dziś nie wolno? Wczoraj też nie było wolno! Nieee no, wiesz, skoro jesteś aż tak małostkowa. to ja w ogóle nie wiem, jak to z nami będzie – zakręca się obrażona i pokazuje mi tylną część kota.

Innym ograniczeniem są zamknięte drzwi. Zawsze, ale to zawsze okazuje się, że kota ma niecierpiące zwłoki sprawy do załatwienia właśnie w tym pomieszczeniu, które zostało zamknięte. Przychodzi do mnie – słuchaj, czy ty wiesz, że drzwi są zamknięte? Ano wiem, sama zamykałam. Ale ja się tam muszę natychmiast dostać! A po kiego? Noooo, sprawę mam. Nic z tego, drzwi zamknęłam i będą zamknięte dopóki będę chciała. No wiesz??? Prycha obrażona i idzie pod zamknięte drzwi. Wszystkie chwyty dozwolone – najpierw pchanie się, może są słabo zamknięte i ustąpią, potem drapanie – jest tam kto? Jak jest to niech otworzy! W końcu histeria – miauuuu, otwórzcie te drzwi, błagam, otwórzcie, miauuuu. Kiedy w końcu następuje otwarcie drzwi, kota wpada, jak wyrzucona z katapulty – co oni zrobili w tym pokoju? Tu w porządku, tutaj tak samo, jak było… o co chodziło…? A, podłoga umyta, no dobra, sprawdzone, można wracać do kuchni, poprzeszkadzać JEJ, skoro pozwoliłam jej umyć podłogę to teraz mi się należy ekstra głaskanie.
Kota jest wyjątkowo wrażliwa na zmiany. Coś się zmieniło, trzeba zwrócić na to baczniejszą uwagę, może się okazać, że zmiany są korzystne dla kota. Weźmy taki dywanik sprzed łóżka, który nagle znalazł się na łóżku. Nieważne dlaczego tam leży, ważne, że dobrze leży, my go sobie ugnieciemy i się na nim położymy. Podłoga wyschła, chcę położyć dywanik z powrotem. Kota patrzy na mnie – nie no, weeeź, ZAWSZE dywanik leżał na łóżku, nie zaburzaj mi tu ładu domowego.
Kocim priorytetem jest stado. Stado ma być w stałej liczebności, niedopuszczalne są jakieś drastyczne zmiany. Wracam do domu, następuje sprawdzanie, ile mnie jest. Jedna sztuka? Oj, to zdecydowanie za mało. Trzeba wyjść na klatkę schodową – chociaż to zawsze bolesne doświadczenie i wymaga nie lada bohaterstwa – i sprawdzić, czy się reszta stada gdzieś nie przyczaiła. Hmmm, nikogo więcej nie ma…? No dobra, poczekamy. Poczekamy, ale póki co to ze zdwojoną siłą będziemy pilnować tej osobniczki, którą mamy na stanie. Wleziemy jej do zlewozmywaka, bo kto wie, czy nie będzie chciała prysnąć odpływem, woda w nim jakoś dziwnie znika to i człowiek pewnie może. Wleziemy jej też do garnka, bo nigdy nic nie wiadomo. I koniecznie wleziemy jej też do talerza. Najlepiej by było powiesić się jej na szyi i kurczowo przytrzymać, tej sztuki nie mamy opanowanej, ale można się przyczaić na ramieniu.
Zachowania międzyludzkie o znaczeniu erotycznym kot interpretuje jednoznacznie – stado się gromadzi. W takim razie kot też się będzie ze stadem zagęszczał. Nieważne, co ludzie robią ze sobą nawzajem, kot zawsze sobie jakieś miejsce znajdzie, na przykład na plecach pana, chociaż oczywiście byłoby znacznie wygodniej, gdyby pan się nie ruszał. Wzięli i wyrzucili za drzwi? A to niby czemu? Dlaczego? Dlaczego??? Wpuśćcie mnie natychmiast miauuuuuu!
Zdecydowanie najlepszą kocią rozrywką jest drażnienie innego zwierzęcia, najlepiej psa. Najpierw kot wykazuje podejrzliwość – pojawiło się nowe stworzenie i to nie dwunogie. No, miejmy nadzieję, że nie zostanie na zawsze, na pewno nie zostanie, przecież oni by tego KOTU nie zrobili. No więc hulaj dusza! Pies podbiega cały w pląsach, z pyskiem uśmiechniętym od ucha do ucha – bawimy się? Kot pozwala trwać w towarzyskim złudzeniu, dopóki pies nie znajdzie się z zasięgu łapy. A wtedy prask! Wali psa po pysku, ze stójki, obiema przednimi łapami. Pies trzęsie łbem w kompletnym niezrozumieniu – kiedy? Jak? Co się właściwie stało? Tak po prostu, w ułamku sekundy…? Potem kot ostentacyjnie włazi mi na kolana – ona należy do mnie, rozumiesz? Zrezygnowana psica kładzie się na podłodze, wzdychając głęboko, z rozżaleniem: chcesz się, psie, kulturalnie pobawić, dostajesz po mordzie i za co…? Kota schodzi z kolan, demonstracja prawa własności już została dokonana. Zaczyna się przechadzać przed nosem leżącego psa. W jedną stronę. I z powrotem. I ogonem przejeżdża psu po nosie. Pies nabiera nadziei – namyśliła się, jednak można będzie pogadać. Cały w uśmiechach zaprasza do zabawy. Nieopatrznie znajduje się w zasięgu kocich łap – prask z obu stron! I hop na kolana: moja pani – my castle! I siedzi mi na kolanach, mrucząc i podtykając łeb do głaskania, tylko zerka na psa – widzisz, my się tu świetnie bawimy bez ciebie.
Żyć z kotem to tak jak żyć z człowiekiem – ciągła próba sił, ciągle na baczności, ciągle trzeba wytyczać granice. Ale kot jest cierpliwy, ma czas, poczeka, aż się człowiekowi znudzi zabranianie czegokolwiek. I tylko w głowę zachodzi, dlaczego ludzi uważa się za takich niby inteligentnych. Przecież każdy głupi by się już dawno zorientował, że jedyną słuszną koncepcją jest pozwolenie kotu na wszystko, na co ma ochotę. Czy to nie szkoda nerwów tak się wykłócać o byle drobnostkę? Mało to innych stresów? Oj, ci ludzie, ci ludzie, naprawdę ta ich niby inteligencja jest mocno przereklamowana!
Ilustracja: Marta Sala/pinezka.pl