Uwaga, zła teściowa
Kiepski żart, przyznaje. Ale jeszcze nie słyszałam dobrego żartu na temat teściowych. Te wszystkie krążące w sieci są poniżej pasa… i na jeszcze niższym poziomie. Oczywiście rozumiem, dlaczego. Moja własna teściowa też doprowadza mnie do białej gorączki byle głupstwem.
O, taki przykład. Przyjechała do nas na miesiąc. Dzieci się ucieszyły. Ja – o, naiwna – też. Myślę sobie: teściowa zajmie się domem, a ja nareszcie będę miała trochę czasu dla siebie, może nawet uda mi się napisać dalszy kawałek książki?
Na powitalny obiad zrobiłam polędwicę w stylu Wellington (cholernie dużo pracy: najpierw się mięso podpieka, potem nadziewa, następnie smaruje pastą zrobioną z przetartych smażonych pieczarek z cebulką, a na końcu zawija w kruche ciasto i znowu piecze), do tego oczywiście kartofelki, jarzynki, sałata. Zjadła ze smakiem. Nie pochwaliła. Nawet nie podziękowała. Tak jakby obiad sam się był na stole postawił. No cóż, przynajmniej teraz wiem, po kim mój małżonek ma to przekonanie, że koszule same się piorą i wieszają w szafie, a obiady się same gotują. On też nigdy nie dziękuje za obiad.
Nic to, myślę sobie. Jutro mam dzień wolny od pracy (pracuję na pół etatu), pojedziemy sobie z teściami do zoo, będzie przyjemnie.
– Ale to bez nas – odpowiada teściowa na moje plany – Nie mam ochoty na zoo.
– Nie ma sprawy, to może do parku? Albo na lekcję muzyki, zobaczy mama, jak ślicznie dzieci tańczą.
– W ogóle nie chce mi się nigdzie jechać.
– To może mama pobawi się z dziećmi, a ja zacznę obiad?
Zgodziła się. Zaglądam po kwadransie: dzieci się ślicznie bawią, owszem, ale same ze sobą, a teściowa czyta sobie. (Przez ten miesiąc pobytu wyczytała mi całe czarne z biblioteczki. Niby przyleciała dziesięć tysięcy kilometrów, żeby pobyć z wnukami, no, ale trudno.)
Kolejny dzień, tym razem pracy. Zabieram dzieci do przedszkola, od teściowej dostaję listę zakupów (bo ta kawa w spiżarni to niesmaczna, koniecznie musi być neska, i jeszcze orzechy, i gruszki). Delikatnie pytam, czy mogłaby mi pomóc zrobić obiad, no bo ja przecież idę do pracy. Okazało się, że nie, bo ją krzyż boli.
Cierpliwości mi zabrakło dopiero na dziecięcej imprezie urodzinowej. Sama wszystko zorganizowałam, kupiłam, przyrządziłam, upiekłam, przybrałam, udekorowałam. A teściowie siedzieli sobie.
Przychodzą goście, ja w kuchni robię kanapki, wchodzi teść.
– Czy jest kawa?
Pokazałam mu gotowy zestaw na stoliku z kółkami, filiżanki, łyżeczki, czajniczki. Tylko wsypać i zalać. Postał chwilę.
– No nic, sam zrobię – powiedział w końcu.
No, ja myślę!
Teściowa przyszła do kuchni pod koniec imprezy.
– Bardzo ciężko pracujesz – zauważyła.
Przytaknęłam. No, wreszcie się ruszy. Ale nie, tylko pochwaliła, że przyjęcie bardzo udane, i znowu sobie poszła.
A najlepsze było jak już goście się pożegnali, a ja posprzątałam i poukładałam. Z kuchni słyszę, jak teściowa się skarży:
– Ale jestem zmęczona, to jednak ciężka praca, takie przyjęcie dla dzieci.
I pomyśleć, że jak rok temu była tu moja własna mama, to ja tylko wydawałam dyspozycje na obiad, i obiad sam się robił, po czym naczynia się same zmywały. Wkładałam pranie do pralki, i ono samo potem wskakiwało do suszarki, żeby się wreszcie grzecznie ułożyć na półkach. Podłoga się zamiatała co wieczór, a co tydzień odkurzacz sam jeździł po dywanach.
Nawet dzieci zauważyły ten kontrast mama-teściowa. Starsze zapytało mnie:
– A dlaczego ta babcia cały dzień siedzi w słonecznym pokoju i nic nie robi?
No, niezupełnie nic. Trzy razy pokroiła pomidory, a raz awokado. Zacerowała jedną skarpetkę i włożyła zdjęcia do albumu. Dwa razy zwróciła uwagę, że jemy za mało owoców. A ja się po prostu czepiam.
Ale poważnie, zła nie jest. Tylko że po jej pobycie jakoś długo dochodzę do siebie. Na razie odpoczywam: na obiad są niezmiennie parówki albo jajecznica, skoro wołowina Wellington jest i tak niedoceniana. A poza tym mam pomysł co do prania: ostatecznie czy jest taki przepis, że uprane rzeczy muszą być poukładane i powieszone? Wszystkie czyste i suche ubrania zwalam teraz na fotel w sypialni. Zrobiła się już z tego niezła górka. Zobaczymy, kiedy się wreszcie małżonkowi znudzi szukanie w porannym popłochu czystych skarpetek.