Średnie kraje
Małe kraje mają łatwo. Nikt w Andorze nie ma problemu z tym, czy z wystarczającym szacunkiem traktuje ich władcę Chirac czy Putin. Ktokolwiek by nim nie był, a mało kto wie. I tu wpadka: głową państwa są na spółkę biskup z Urgell w Hiszpanii i jako drugi współksiążę – prezydent Francji, czyli tenże Chirac. Wpadka? Gdybym nie wiedział, kto to Blair, byłbym niedokształcony, a znalezienie Andory na mapie, to już sukces. W Wikipedii trudno się doszukać wielkiego Andorczyka, kraj jednak istnieje, można się o tym naocznie przekonać. Za mały kraj na kompleks niższości. Ale to domysły, nie pytałem nigdy o to wszystko Andorczyka, nigdy zresztą w życiu takowego nie widziałem. Ale muszą oni istnieć, wszystkie encyklopedie tak twierdzą.
Na drugim biegunie są kraje wielkie, ważne. Istnienie Francji, Rosji, USA czy Chin jest oczywistością. Czasem odpadają związkowe republiki (kolonie), czasem z dwóch państw tworzy się jedno, czasem przesuwają się granice, ale państwa te jakoś trwają. Jakoś, bo taka monarchia naddunajska, chluba Europy, została po I Wojnie potraktowana nieładnie – jak powiedział Clemenceau, „Austria to to, co zostanie”.
A Polska jest gdzieś w środku. Gdy przed laty byłem na praktyce w Anglii, pewien Turek z akademika zapytał mnie skąd jestem. – From Poland. – Poland? Jego zdziwiony wzrok sugerował potrzebę wyjaśnień. Zacząłem od elementarza. – In Europe, between Russia and Germany. – There is something between Russia and Germany? Odpuściłem.
Milan Kundera w zbiorze esejów Le rideau (Zasłona, Gallimard, 2005) pisze o naszym hymnie. Nie wyobraża sobie, by Hiszpanie śpiewali „Jeszcze Hiszpania nie zginęła”, bo likwidacja Hiszpanii nie jest tematem. A Polska? Kurica nie ptica, Pol’sza nie zagranica, jak mawia Putin, prywatnie. A publicznie sugeruje, że spór o mięso nie jest między Europą a Rosją, lecz między Europą a Polską, tym krajem buntowszczyków, a Rosja w tym sporze Europie pomoże, ma doświadczenie, nieraz łamała tego bękarta Traktatu Wersalskiego.
Jeżeli Max Frisch pisze sztukę Andora, która z realnie istniejącą Andorą nie ma nic wspólnego, Andorczycy nie wychodzą na ulicę. Dla Polaków stwierdzenie „akcja rozgrywa się w Polsce, czyli nigdzie” jest przykre. Szukamy na całym świecie polskich śladów, cieszymy się, gdy emigranci kultywują język i przebierają dzieci w stroje krakowskie. Tu Strzelecki, tam Domeyko… Mówimy o polskiej nauce, polskiej muzyce, naturalizujemy wszystkich wybitnych (pół-)Ausländerów: nasz jest Chopin, Kopernik, a pewnie i Bacciarelli i Canaletto. Ale i Praga staje się miastem Kafki, wielkiego czeskiego pisarza.
Nawet nie wiemy, na ile wypada bronić naszych interesów. Poniekąd nie możemy mieć konfliktu interesów z Europą, bo sami nią jesteśmy – a jednak… Już przy Iraku dowiedzieliśmy się, że powinniśmy raczej słuchać, niż gadać. Oznajmiła nam to Francja, dyżurny gadacz europejski. A i Niemcy sugerują, że są od nas ciut ważniejsi. Fakt. Jak taki Niemiec wyciągnie swój interes, taką rurę na przykład, podwodną do tego, to od razu widać, że interes europejski, może nawet globalny. A nasz interesik mikry jakiś, partykularny. Czym jest nasze mięso przy niemieckiej rurze? Czy jest w dobrym stylu walczyć o kiełbasę? Co o tym pomyślą europejskie salony? Jak ostro grać o swoje? Bo temat, kto komu ile może nawrzucać, w kontekście „satyry” kartoflanej, zasługuje na osobne potraktowanie.
Jak grać w czołówce drugiej ligi, z wiecznymi szansami na awans do ekstraklasy? Ciągle ktoś czy coś nam przeszkadza. Ciągle mamy nadzieję przed meczem, że nie musimy tym razem przegrać, a jednak raz po raz nie starcza formy. To prowadzi do stanów nerwicowych, do schizofrenii. Czy my tacy głupi, czy inni nas nie doceniają? A może my naiwni, walczymy w pierwszym szeregu, a nawet przed szeregiem, a inni tylko czekają i kiwają nas w końcówce? Ci inni to bardziej cyniczni, czy jednak bystrzejsi od nas?
Czasem odzywają się głosy, że tacy Czesi, to mądrzy w porównaniu. Patrzą, czyje będzie na górze, a w ostatnich dniach opowiadają się po właściwej stronie. Malá Strana i most Karola stoją, niezależnie od tego, jaki kajzer czy sekretarz urzęduje na Zamku. Bo nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było. Ale Czesi nie zawsze są tacy szczęśliwi. Pouczające jest wejść na jakąś ich stronę, np. Lidové noviny i przyjrzeć się jakiejś dyskusji na forum. Dobrym tematem jest tarcza antyrakietowa, mianowicie, że Rosja celuje rakiety na Czechy:
Rusové hrozí: Namíříme na Česko rakety1
(tu artykuł – tu dyskusja / nie wiem, jak długo są u nich aktywne linki).
Wypowiedzi cytuję w oryginale, dla ochotników, dla sportu. Dla mniej wysportowanych zamieszczam tłumaczenia na końcu artykułu.
Występują tu typowe narzekania na nowego światowego policjanta:
Chcete světového četníka? Chcete, aby vás řídili z Ameriky? Předtím nás řídli z Vídně, pak z Berlína, pak z Moskvy. To není svoboda.2
Ale też krytyka szwejkowszczyzny:
češi jsou pitomci kteří potřebují pevnou ruku a nad sebou bič na to jsou zvyklí. Bojovat to ne, remcat a pomlouvat na to jsou mistři. Prostě takoví švejkové. 3
I (ironiczna) odpowiedź na propozycję zachowania tradycyjnej neutralności:
Kdyby byl Benes tak chytry jak ty, tak by tenkrat vyhlasil Ceskoslovensko neutralni a Hitler by byl namydlenej. No a kdyby jsme neutralni zustali, tak ani rusove by nas namohli okupovat, protoze by nas chranila neutralita.4
I wreszcie obowiązkowy adres:
JEW WATCH.com
Co do kultury – wyzwisk jest trochę mniej, tym niemniej:
Kocoure ty debilku… / mluvíš jako bolševik… / ty si musel vipit neco moc voskliviho / Naopak, ty komouska kurvicko / Já tady kurvu nikde nevidím.
Nie tak dalekie to od naszych swarów.
Drugim przykładem jest Rumunia. Z jednej strony rzymska tradycja, a i wcześniejsza – z Dakami Rzymianom nie poszło łatwo. Z drugiej – nieciekawa teraźniejszość. W pamięci Europy – dwaj Dracule: Vlad Tepes i Nicolae Ceaucescu (i Elena jako Lady Makbet = Draculowa). A przecież tylu było wybitnych: Eugène Ionesco (Eugen Ionescu), Emil Cioran, Constantin Brancusi (Constantin Brâncuşi). Dzięki językowi łatwo się asymilują we Francji, co najpierw jest dla nich praktyczne, ale potem pracują na francuski rachunek. Usuwają z nazwisk haczki i ogonki, trudno poznać skąd pochodzą. Już lepiej mają Węgrzy (też średnio-wielki kraj z ambicjami). Przynajmniej mają łatwo rozpoznawalne i niewymawialne nazwiska, jak Csíkszentmihályi, Szent-Györgyi, Eötvös czy Erdős.
Wśród wybitnych Rumunów wymienię wielkiego religioznawcę, Mircea Eliade. Był on myślicielem europejskim, dla czytelników jego pochodzenie nie odgrywa większej roli. Ale oprócz tomów o mitach pisał również powieści i teksty polityczne. Są one mało znane, choć jego autobiograficzna powieść Maitreyi została nawet sfilmowana jako The Bengali Night. Jego publicystyka polityczna jest odbiciem nadziei i złudzeń młodego człowieka w zawiłej sytuacji Rumunii w latach 30-tych.
W latach trzydziestych Rumunia wykazywała wiele podobieństw z Polską. Niedawno uzyskana niepodległość, niestabilna sytuacja między Węgrami, Rosją i Turcją, liczne mniejszości narodowe, zwłaszcza niemiecka i węgierska w Siedmiogrodzie, żydowska i cygańska. Z jednej strony mity narodowe, przekonanie o historycznej roli wschodniego przedmurza kultury romańskiej, z drugiej niejasna tożsamość narodowa i poczucie zagrożenia. Świetne podłoże dla rządów silnej ręki – w wykonaniu Iona Antonescu. Sympatie do Niemiec i Włoch. A potem wojna – najpierw w wyniku paktu Ribbentrop-Mołotow utrata północnej Bukowiny i Bessarabii (ZSRR), północnego Siedmiogrodu (Węgry) i południowej Dobrudży (Bułgaria). A po ataku Niemiec na ZSRR możliwość odegrania się – odzyskanie terenów od ZSRR i wejście do Odessy. A tam, jak na sojusznika Hitlera przystało, masakry, głównie na Żydach. Od snów o potędze do hańby droga niedaleka.
Trendom tym poddał się też Eliade. W młodości wielu marzy o stworzeniu czegoś Wielkiego, czegoś Trwałego i nie tyle we własnym imieniu, lecz w imieniu swego narodu, lekceważonego przez inne. Przypomnę, że po I wojnie dopiero powstały państwa narodowe w Europie Środkowej, dla każdego przyszedł czas samookreślenia się, odnalezienia się. Był to proces długi, niektóre narody, jak czechosłowacki i jugosłowiański, dopiero ostatnio stwierdziły, że ich istnienie było pomyłką. A świeża państwowość, niedorozwój partii politycznych i brak parlamentarnego doświadczenia prowadziły na ogół do przerażającej nieskuteczności władzy, więc prędzej czy później znajdował się ktoś, kto walnął pięścią w stół. Demokracja w praktyce nie wyglądała zbyt atrakcyjnie, pouczający był przykład Włoch, gdzie dopiero za Mussoliniego pociągi zaczęły jeździć punktualnie, a kraj zaczął być traktowany poważnie, nie tylko jako ojczyzna sennych zjadaczy spaghetti i śpiewających gondolierów. Więc i Eliade pisał o pożytkach silnych rządów, popierał Żelazną Gwardię (Legion Archanioła Michała), wychowującą nowego człowieka, zdyscyplinowanego i gotowego do poświęceń dla Wielkości Narodu. Kawiarniani intelektualiści często wielbią siłę. Ale jeżeli ktoś się uniesie prostym, politycznie poprawnym antyfaszyzmem, przypomnę peany francuskich intelektualistów na cześć wielkiego Stalina. Intelektualistów, którzy byli w ZSRR i podczas Wielkiego Głodu widzieli wesołych pionierów oraz sytych robotników i chłopów.
Wróćmy do Czechów. Kundera z goryczą wspomina konferencję monachijską, gdzie w bocznej salce dwóch czeskich dyplomatów czekało całą noc na wyrok śmierci dla kraju, który ogłosili im rano zmęczeni Chamberlain i Daladier. Każdy naród zachowuje w swojej pamięci tak zwane petites phrases, na ogół każdy inne. My pamiętamy francuskie mourir pour Danzig. Czechom utrwaliło się sformułowanie Chamberlaina: A far away country of which we know little. Niełatwe jest życie na prowincji.
Kundera pisze też o pojęciu literatury światowej, Weltliteratur. Cytuje Brandysa, piszącego że student francuski ma większe braki w znajomości kultury światowej, niż student polski, ale może sobie na to pozwolić, ponieważ jego własna kultura zawiera mniej lub więcej wszystkie aspekty, możliwości i fazy ewolucji światowej. Fakt – jak skromnymi wydają się po wizycie we francuskim czy włoskim miasteczku nasze obiekty dumy. Paczków – polskie Carcassonne? Nieco przesadzone. To samo dotyczy literatury. Wielkie literatury stać na hojność. Nie jest sprawą honoru, w jakim kto pisze języku i gdzie mieszka. Wybacza się również artyście, jeżeli pisze wyłącznie o zawiłościach spraw damsko-męskich lub koncentruje się na eksperymentach formalnych. Z drugiej strony wybór jednego z języków Weltliteratur umożliwia autorowi dostęp do szerokiego grona czytelników (w tym członków Akademii Szwedzkiej) i wejście do światowego kanonu. Kundera twierdzi, że nikt nie znałby dzisiaj Kafki, gdyby pisał po czesku. No, nie do końca: Karel Čapek po czesku pisał „R.U.R.” (Rossum’s Universal Robots – Rossumovi Univerzální Roboti), nie po niemiecku, a słowo robot jest znane dziś od Berkeley po Tokio.
Relacja między średnim narodem a jego literaturą jest o wiele bardziej zaborcza. Z jednej strony pisarz jest wielbiony jako wieszcz, zostaje obiektem dewocji, literackiej małyszomanii, stawia się mu pomniki, bo wieszczem wielkim był (ale nie czyta się dzieł, lub rzadko). Ale do tego musi być nasz, grać w naszych barwach i najlepiej w rewanżu stawiać nam pomniki. Przybyszewski piszący po niemiecku w Berlinie – element niepewny. Krytyczny wobec romantycznego patriotyzmu noblista Miłosz – prawdziwi patrioci sprawdzają mu życiorys.
Ale w tych porównaniach wyglądamy często gorzej, niż na to zasługujemy. Wiele wynika z ignorancji wielkich. Nie potrafią znaleźć naszych krajów na mapie, mylą je ze sobą. Wrzucają jako Osteuropę do jednego worka z Rosją. Pytają, czy piszemy cyrylicą, czy panuje u nas syberyjski mróz. No cóż, nie jest łatwo się wyznać, co to jest Slovensko, co Slovenija, co Slavonija (region Chorwacji z mniejszością serbską – bitwa o Vukovar, 1991). Ale niech pierwszy rzuci kamieniem, kto wie, co jest stolicą stanu Kansas, a co Nebraski.
No dobrze, i tak nas ich niewiedza denerwuje. Pamiętam transmisje w niemieckiej telewizji meczów Dynama Kijów lub Dynama Tbilisi, gdzie komentator na Ukraińców i Gruzinów mówił Sowjetrusse. Mało brakowało, by za Sowjetrusse robił Lubański czy Deyna.
Tyle o naszej niezasłużonej paranoidalnej schizofrenii. O niezasłużonej pewności siebie wielkich, ich niezasłużonym spokoju ducha – innym razem.
Ponoć Polak Czecha rozumie bez tłumacza, tak przynajmniej opowiadam niesłowianom. Dla pewności jednak poniżej zamieszczam tłumaczenia.
1Rusové hrozí…
Rosjanie grożą: wycelujemy na Czechy rakiety
2Chcete světového četníka…
Chcecie światowego policjanta? Chcecie, aby wami rządzili z Ameryki? Przedtem wami rządzili z Wiednia, potem z Berlina, potem z Moskwy. To nie jest wolność.
3češi jsou pitomci…
Czesi to durnie, którzy potrzebują silnej ręki, a nad sobą bicza – do tego są przyzwyczajeni. Walczyć, to nie, za to w marudzeniu i obrażaniu są mistrzami. Po prostu takie szwejki.
4Kdyby byl Benes tak chytry…
Gdyby Benesz był tak chytry jak ty, to by wtedy ogłosił neutralność Czechosłowacji i tym zmylił Hitlera. No a gdybyśmy pozostali neutralni, to by nawet Rosjanie nie mogli nas okupować, bo by nas chroniła neutralność.
Takie słowa, jak debilek, bolševik, kurvicka, pozostawiam domyślności czytelnika.