Para rencistów
Para rencistów – grubiutka, wesolutka Pani i trochę chudawy, wiecznie z papierosem Pan. Mieszkają naprzeciwko, w mieszkanku z balkonem, pod samym dachem.
Codziennie rano, kiedy umęczoną snem ręką podciągam żaluzje i zapuchniętymi oczami spoglądam w twarz nowej dacie, widzę – u nich cicho i ciemno! Śpią jeszcze, wstawać nie muszą – bo i po co?
Budzę dzieci, poganiam męża. Kakao, herbata, płatki, śniadanie do szkoły. Biegiem, biegiem, bo nie zdążymy!!!
Rozwożę dziatwę i krótko po 8.00 jestem z powrotem. Zasiadam do komputera. Tylko na godzinkę, bo na dłużej niestety nie mogę sobie pozwolić. Z godziny robią sie dwie, trzy… Z przerażeniem patrzę na zegarek i widzę, ze dochodzi 11.00. Znowu biegiem łapię odkurzacz, szarpię się z pościelą, próbuję zamknąć paszczysko kosza na brudną bieliznę. Ścieląc łóżko w sypialni spoglądam za okno i widzę, że naprzeciwko właśnie otwierane są drzwi balkonowe, a Pani w podomce przeciąga sie milutko, jak kotka. Popodglądałabym sobie dłużej, ale nie mam czasu. Dzieci zaraz będą, a ja nawet błahej myśli nie poświęciłam obiadowi. Robię błyskawiczny przegląd lodówki i spiżarki włącznie. Z rozpaczy mam ochotę zawyć, bo nic tam nie ma. W przypływie desperacji wyciągam gotową pizzę, której dodam urody własnoręcznie utartym serem. Chyba się nikt na mnie nie obrazi? Jak zapytają – powiem, że całe przedpołudnie spędziłam zagrzebana w rachunkach. Dla niepoznaki drapuję artystycznie trochę ważnych papierów na stole…
Po obiedzie. Pizza zjedzona, talerze w zmywarce. Spociłam się trochę zerkając co raz do piekarnika. Dla ochłody wsadzam głowę do sypialni i chcąc nie chcąc rzucam spojrzenie za okno. Pani w fartuszku z lubością klepie kotlety. Z garnka stojącego na piecu wydobywa sie obłoczek pary, w tle skaczą obrazki telewizora. Pan na balkonie, w dresie, nonszalancko pociąga papieroska i… patrzy mi prosto w oczy! Speszona cofam sie o krok, serce przyspiesza bicie! Dopiero po jakimś czasie uświadamiam sobie, że on przecież nie może mnie widzieć…
Dzieci się tłuką w pokoju obok. Lecę zrobić porządek i zaprosić starszą do robienia zadania domowego. W czasie kiedy próbuję rozłączyć nerwowo wczepione w siebie dwie pary rąk i nóg wyobrażam sobie jak Pan i Pani, w błogiej ciszy (albo w towarzystwie cichutko brzmiącej muzyczki) zasiadają do stołu i jedzą prawdziwy obiad: chrupiącego kotlecika, ziemniaczki i świeżutką surówkę. Śliniąc się uświadamiam sobie, że pizzy nawet nie spróbowałam i od rana jestem tylko o kubku herbaty słodzonej – było nie było – sokiem malinowym. W kuchni szykuję sobie dwie kromki przysłowiowego chleba z masłem, bo na inne kulinarne szaleństwa i tak jakoś nie mam ochoty. Wyciągając deskę do prasowania przypominam dziecku o zadaniu domowym. Dziecko przychodzi, a jakże! Rzuca torbę w kąt i pełnym pogardy głosem oznajmia, że pani w szkole jest głupia, bo zażądała zrobienia aż czterech zadań.
Tylko przez moment wracam myślami do rencistów. Ci nie mają dzieci w szkole… Nie muszą z nimi odrabiać popołudniami zadań ani prostować opinii o głupocie nauczycieli! Z zazdrością wzdycham i zabieram się do prasowania.
Gdzieś tak po dobrej godzinie, z rękami zajętymi na ślepo składaniem 28-ej pary majtek odkrywam, że dziś poniedziałek. Z głową odwróconą w kierunku dziecka, usiłując podążyć myślowo za działaniem 12 razy 17, z przerażeniem uświadamiam sobie, że jeśli dziś jest poniedziałek, to o 16.30 mam termin u pediatry po zastrzyk! Jak byk zapisany w kalendarzu!!! W panice rzucam majtkami, zagarniam dzieci do przedpokoju w desperacji próbując założyć im buty, zebrać rozczochrane włosy w kitki i powycierać z kącików ust ślady pizzy – wszystko jednocześnie! O matko, 16.15! Jeszcze nie jest tak źle! Jeszcze nie jest za późno! Wpadam do sypialni, w biegu zrzucając z siebie przepocony sweter, na oścież otwierając szafę w poszukiwaniu czegoś świeżego. Rzut okiem za okno: Pani robi na drutach, a Pan czyta gazetę! O! Jak ja bym chciała się z nimi zamienić…
Kiedy wczesnym wieczorem wracam do domu, męża jeszcze nie ma. Są za to rozsypane majtki, nie wyłączone żelazko i pusta lodówka. Dzieci uciekają do swojego pokoju, a ja po cichutku wymykam się do pobliskiego sklepu, bo jestem pewna, że sama wszystko szybciej załatwię. W kolejce do kasy spotykam Panią, która dzierży w pulchniutkich paluszkach dwie butelki czerwonego Shiraz. Phi, wina im zabrakło! Chciałabym mieć takie problemy! Kładąc przed kasjerką chleb tostowy, paczkę jajek i szynkę postanawiam jednak, że i u nas dziś wieczorem będzie wino. A że w towarzystwie jajecznicy?… Lepsze to niż nic!
W domu płacz! Młodsza wyczaiła, że mamy nie ma i rozdarła się wniebogłosy. Starsza najpierw próbowała zagrać jej na ambicji, potem jednak dołączyła do koncertu siostry. Mąż – który jak zwykle pojawił się w najmniej odpowiednim momencie – obrzuca mnie spojrzeniem pełnym wyrzutu: „Jak mogłaś?”
Ten Pan na tę Panią nigdy tak nie patrzy!!!
Płakać mi się chce, ciągnę resztkami sił, ale do kolacji jednak mamy wino! Mąż jakoś łagodnieje, przejmuje porządek w kuchni i bajkę na dobranoc, mnie wsadzając do wanny! Leżę sobie w pianie, napięcie powoli ze mnie spływa, ustępując miejsca błogiemu zmęczeniu. Dwa kleksy mojego ulubionego żelu pod prysznic na gąbkę… Mmmmmm, życie zaczyna znowu mi się podobać! A już rozczulają mnie na dobre migoczące niespokojnym płomieniem świeczki w sypialni i olejek do masażu w rękach męża. Poddaję się słodkiej rozkoszy ugniatanych mięśni, zamykam oczy i… nie ma mnie!
Spuszczając żaluzje przed pójściem spać mimowolnie rzucam spojrzenie moim rencistom: na stole zamiast butelki wina parzą się ziółka – pewno na zaparcie… Pani w papilotach na głowie skrzętnie odlicza wieczorną rację tabletek na zgagę. A Pan zmęczony życiem drzemie w fotelu, raz po raz mlaskając bezzębnymi dziąsłami….