Adam miał lekko pomylony wyraz twarzy – od razu było widać, że coś z nim nie w porządku. Niektórzy obcy bali się go, choć naprawdę nie było czego…
Swoi zaś wiedzieli – to głupi Adaś, syn Marii Raczek.
Jego choroba sprawiła, że nie dał rady skończyć nawet szkoły podstawowej. Jednak, choć czasami spędzał kilka tygodni w zakładzie dla umysłowo chorych, w zasadzie pędził dość normalne życie.

Na życie zarabiał sprzątaniem. Miał również żonę, co wielu ludzi szokowało. Mieszkali z Danusią u jego matki, Marii. Danka – niska, krępa, z urody istny Frankenstein, była dobrą kobietą. W dzieciństwie molestowana seksualnie i torturowana przez ojczyma nie bardzo ufała ludziom, jednak odnosiła się do nich życzliwie. I udało się jej zaufać Adamowi. Uwierzyła, ze razem mogą być szczęśliwsi.
A Maria…

Choć może wydawać się to dziwne, zazdrościli jej wszyscy. Bo  faktycznie miała dobrze. Zajmowała duży pokój, a jej ulubionym zajęciem było wylegiwanie się w łóżku i spanie, oglądanie telewizji, czytanie książek…
Synowa i syn spełniali każde jej życzenie. Nawet do toalety na dwór wychodzić nie musiała, bo Danusia przynosiła i wynosiła nocniczek.
Jednak sama Maria wcale zadowolona nie była. Miała wprawdzie dwoje normalnych dzieci, ale ten Adaś… nienawidziła go serdecznie. Czasem żałowała, że nie usunęła ciąży, ale zaraz żegnała się nabożnie – to straszna zbrodnia przecież – powiadała sąsiadom. Ojciec Adama był nieznany…  Po prostu w czasie wojny zgwałciło Marię kilku Niemców. Straciła w końcu przytomność, więc nawet nie wiedziała ilu. Potem okazało się, że jest w ciąży.
Czasami wstawała i wtedy dla Adama zaczynało się piekło. Wyzywała go od najgorszych, rzucała w niego różnymi przedmiotami, a czasem biła, czym popadło. Adam starał się schodzić jej z oczu, uciec, ale zawsze  go dopędziła i skulonego gdzieś w kącie tłukła, ile jej sił starczyło. Adam zaś tylko błagał: – Mamusiu kochana, nie bij – i płakał. Tłumaczył ją po takich występach przed sąsiadami: – Mamusia jest nerwowa, dużo w czasie wojny przeżyła i potem też nie miała lekko; każdy się czasem zdenerwuje…

Niekiedy Maria wychodziła z domu – przeważnie do kościoła lub na ploteczki do sąsiadek.
Gdy tak szła po ulicy z wysoko podniesioną głową, od razu było widać – to jest ktoś! Bo mniemanie o sobie miała bardzo wysokie. Przecież wiele kobiet na jej miejscu zabiłoby takiego potwora, zanim się narodził albo nawet później.
A ONA – nie! Nawet go potem wychowała na człowieka, mimo że głupek i nieraz ciężko było. Pieniędzy żadnych na swoje utrzymanie nie dawała: – Niech się cieszą, że żyją ze mną te dwa straszydła – powiadała. Straszydła zaś posłusznie żywiły ją ze swoich pensyjek, choć same zajmowały tylko maleńką kuchenkę, gdzie rozkładały sobie posłanie na noc.
Pieniądze Maria przeznaczała głównie dla ukochanej córuni – Agusi, która, choć bogata, ciągle narzekała, że jej mało… I właśnie Agusia pewnego razu wpadła na genialny pomysł. To mieszkanko Marii można przecież sprzedać, a Maria wtedy zamieszkałaby u niej – sprzątała, gotowała i zajmowała się dziećmi.
Starsza pani co prawda za dziećmi nie przepadała, ale przecież nie musiała od razu dowiedzieć się, co też mądra Agusia wymyśliła. Usłyszała od córki, że na pewno u niej będzie szczęśliwsza i tyle. Był jednak problem. Adam z żoną. Ale i tu Agusia miała rozwiązanie – Adama zamknąć u czubków, a tę obcą brzydulę wyrzuci się na zbity pysk.
I tak Maria założyła sprawę sądową, w której chciała udowodnić, jak to Adam strasznie się nad nią znęca, jaki jest chory i niebezpieczny dla otoczenia. Na świadków powołała sąsiadów, pewna, że nikt nie będzie świadczył za tym debilem, tylko pomoże jej – porządnej, normalnej kobiecie.

Czekało ją spore zaskoczenie. Sąsiedzi jak jeden mąż zaświadczyli, że… to ona znęca się nad synem, a ten ma do niej anielską cierpliwość.
Nie zniechęciwszy się tym wcale, założyła sprawę o eksmisję, twierdząc, że ma nerwicę ze strachu, tak bardzo się syna boi i – ku zdumieniu wszystkich – sprawę wygrała! Wtedy do boju ruszyła Danka – zebrała mnóstwo papierów, pochodziła po urzędach, zrobiła kilka awantur – słowem poruszyła niebo i ziemię i… udało się. Dostali mieszkanie od miasta – w zniszczonej kamienicy pokój z kuchnią i obietnicę przyspieszenia otrzymania kluczy do własnego gniazdka w bloku, na które Danka wpłaciła już dawno.
Maria poszła do córuni, oddawszy jej przedtem wszystkie pieniądze ze sprzedaży mieszkania. I wtedy dopiero dowiedziała się, jaką rolę jej przeznaczono. Gdy ośmieliła się zaprotestować, usłyszała, że zawsze ma jeszcze jedno wyjście – dom starców. Po kilku miesiącach już tam mieszkała. W przykurczonej staruszce, która przyszła odwiedzić sąsiadów, nikt nie poznał dawnej Marii. Na szczęście nie męczyła się długo – choć przedtem zdrowa, po rocznym pobycie w przechowalni – jak sama to nazywała – zmarła.
Agusia i jej brat z trudem powstrzymywali… ziewanie na pogrzebie, wywołując tym zdziwienie, lawinę nieprzychylnych komentarzy i gorsząc niewielki tłumek żałobników. Płakała Danka. A Adam szlochał rozpaczliwie i przejmująco: – Boże, gdybyśmy wiedzieli, to byśmy ją stamtąd zabrali; moja biedna, moja najdroższa, moja ukochana, najsłodsza mamusia….

Opisane wydarzenia są fikcją literacką, a wszelkie podobieństwo do osób żyjących lub zmarłych jest całkowicie przypadkowe.