Łańcuszek Świętego Antoniego
Pamiętacie łańcuszek Świętego Antoniego? Ten prawdziwy – sprzed ponad dwudziestu lat. „Chodziły” różne wersje, ale wszystkie opierały się na podobnej zasadzie: przepisz ten list i wyślij do dziesięciu swoich znajomych. Za żadne skarby nie przerywaj łańcuszka… który wedle słów listu rozpoczęty został przez pewnego misjonarza bodajże w Gwadelupie. Przerwanie łańcuszka groziło trwałym kalectwem odbiorcy i bukietem kataklizmów dla bliższej i dalszej rodziny. Wymierne korzyści materialne zaś miały czekać na dzielnego pisarczyka, który uszczęśliwi swą nadgorliwością kolejne dziesięć osób.
Rozkoszne momenty władzy dla nadawcy i chwile terroru dla odbiorcy.
Absolutne misterium kija i marchewki w niebieskiej, urzędowej kopercie z podłego papieru. Terror dla takich jak ja, dla których przepisanie dziesięciu egzemplarzy graniczyło z cudem. Cud nigdy się nie zdarzył. Kilka razy usiłowałam; myślałam, że przyspieszę robotę, pisząc przez kalkę, ale wcale nie taki drobny druk ostrzegał: „Tylko nie przez kalkę!!!”
Mogłam sobie chojrakować, że to wszystko pic na wodę, widząc jak Marzena równiutko, linijka po linijce przepisuje swoje dziesięć, ale na samym spodzie mego worka na juniorki spoczywało potwierdzone na piśmie świadectwo mej miernoty. I choćbym nie wiem jak głęboko je schowała, to Pan Bóg widział całe moje dziadostwo moralne – bo któż nie zmusi się do przepisania kilku marnych kartek za cenę złamanego kręgosłupa i utraty wzroku własnej babki.
Samopoczucia nie poprawiała świadomość, że właśnie pozbawiam ledwie wiążących koniec z końcem rodziców pokaźnej wygranej w totolotka a może nawet Fiata 126p.
Łańcuszki Świętego Antoniego odeszły w niepamięć razem z workiem na juniorki, fartuchem z podszewki i kalką biurową. A jednak nie umarły na śmierć. Wraz z coraz bardziej powszechnym Internetem przeżywają swoj wielki comeback. Średnio raz w miesiącu dostaję napomnienie do moralnej naprawy siebie i świata. Znów mnie ktoś szantażuje, że grad wytłucze cukinie na działce, a ciotkę Wandę szlag trafi, jeśli w przeciągu 96 godzin nie wyślę tego listu do WSZYSTKICH W MOJEJ KSIĄŻCE ADRESOWEJ. Najwyraźniej prorocy na łączach zapomnieli o pięknej zasadzie: „Tylko nie przez kalkę!!!”
Znów ktoś usiłuje zastosować wobec mnie szantaż emocjonalny: jeśli natychmiast – NATYCHMIAST! nie wyślę tego listu do wszystkich na świecie, nie zadzwonię na ten numer, nie wyślę pieniędzy na wskazane konto to… wiadomo – Wiesiek umrze!
A jeśli ktoś z was zastanawia się kto to wszystko wysyła, to mu powiem! Od dawna podejrzewam, że renesans łańcuszków to słodka zemsta tych, którzy za każdym razem sumiennie przepisywali, lizali, zaklejali, wysyłali, ale nie dostali na końcu swojej porcji pocztówek. Teraz, zamiast wyrywania 10 stroniczek z 32-kartkowego zeszytu (tak, żeby nie było widać), mordęgi przepisywania dziesięciu egzemplarzy bez kulfonów, lizania kopert i znaczków – „klik” i juz połowa byłej klasy może być obdarzona przekleństwem misjonarza z Gwadelupy.
Mój wielki faworyt – Królowa Matka wszystkich listów łańcuszkowych to przebój ostatnich tygodni rozpoczynający się od słów „To śmieszne…” Tak jak kwiatki sprzed dwudziestu lat, także ten kursował w kilku wersjach. To, co dla niektórych było „śmieszne”, dla innych było „dziwne” (z przewagą śmiesznego). Absolutny rozkwit „tego śmiesznego” przypadł na bardzo smutne dni (choć myliłby się ten, kto by myślał, że tekst powstał wtedy). Być może wysyłającym wydawało się, że „To śmieszne” doda efektu ich smutkowi. Taki efektowny smutek daje oczywiście moralne prawo do zarzutów wobec innych, że ich smutek jest mniej efektowny.
Pozwolę sobie przytoczyć fragmenty tekstu na wypadek, gdyby okazało się, że czytelnicy pinezki.pl przez ostatnie trzy tygodnie byli odcięci od Internetu.
To śmieszne, jak prostym jest dla ludzi wyrzucić Boga, a potem dziwić się, dlaczego świat zmierza do piekła. (…)
To śmieszne, jak możesz wysyłać tysiące 'dowcipów’ przez e-mail, które rozprzestrzeniają się jak nieokiełzany ogień, ale kiedy zaczynasz przesłania dotyczące Pana, ludzie dwa razy zastanawiają się czy podzielić się nimi. To śmieszne, jak wiadomości sprośne, bezwstydne, pikantne i wulgarne swobodnie przenoszą się w cyber-przestrzeni lecz publiczna dyskusja o Bogu w szkole i w miejscu pracy jest tłumiona. (..)
Śmiejesz się?
To śmieszne, że kiedy przeczytasz tę wiadomość nie wyślesz jej do zbyt wielu osób z twojej listy adresowej, ponieważ nie jesteś pewny, w co wierzą lub co pomyślą o tobie kiedy im to wyślesz. To śmieszne, jak bardzo mogę być przejęty tym co inni ludzie pomyślą o mnie, zamiast tym, co Bóg pomyśli o mnie. Czy myślisz? Przekaż to dalej, jeśli uważasz, że warto.
Jeśli nie, to wyrzuć… Nikt się o tym nie dowie. Lecz jeśli to wyrzucisz, nie stój z boku i nie narzekaj nad fatalnym stanem tego świata…
Oczywiście, że wyrzuciłam.
Jestem przekonana, że większość czytających te słowa otrzymała ten tekst przynajmniej raz, zależnie od tego w czyich byli książkach adresowych (lub kogo mieli w swoich). Jestem osobą albo bardzo popularną, albo robiącą bardzo złe wrażenie na moich znajomych, bo w ostatnich dniach otrzymałam „To śmieszne” w takich ilościach, że zdołało mnie to zirytować do napisania tego felietonu.
Znajomi najwyraźniej się zawzięli. Nieznajomi też. Wszystkich ogarnęła zbiorowa pasja naprawiania świata za pomocą listów łańcuszkowych. Ale i ja się zawzięłam – od wielu już lat nie używam worka na juniorki – mogłam skorzystać wprawdzie z funkcji „reply to all” i poprosić wszystkich przeszłych, obecnych i przyszłych nadawców, że jeśli chcą podzielić się ze mną myślą głęboką i osobistą to zawsze możemy porozmawiać, napisać parę ciepłych słów do siebie – naprawdę nie musimy podłączać się pod masową „żałobę”. I dodać jeszcze, że wysoce niestosowne jest umieścić słowa: „W imię papieża” nad czymś co po kolejnych forwardach wygląda mniej więcej tak:
> > > > > To śmieszne, jak prostym jest dla ludzi wyrzucić Boga
> > > > > a potem
> > > > > dziwić się, dlaczego świat zmierza do
> > > > > do piekła.
> To śmieszne, jak
> > > > bardzo wierzymy
> > > > > w to, co napisane jest
> > > > > itd.
> > > > > itd.
itd.
W sumie bardziej przekonywująca była pewna 15-latka, która w swoim blogu zamieściła „To śmieszne” wraz z fotografią Jana Pawła II pod zdjęciem półnagiej anielicy w pościeli i tekstem o miłości do pewnego 15-latka:
„Madzia mówi to samo że jeśli coś czuje to o niego walcz. Boże prosiłam Ciebie żebyś mi pomógł podjąć ten wybór powiedziałam daj mi jakiś znak i dałeś sen gdzie śnił mi się on jak graliśmy w kosza, był na lekcji bioli i późnej uciekł …”
Młoda przynajmniej pofatygowała się, żeby dać temu ładną oprawę graficzną – należną tego rodzaju górnolotom, żadnych tam znaczków, wielokropków, wielokrotnych spacji. Pod tekstem jeszcze obrazek nieba zasłoniętymi cierniami. Zresztą młodej wolno – bo w tym wieku wszystko wolno. Szczególnie przesadzać, żeby potem w wieku dojrzałym miało się co wyrównywać.
Młodej wolno nawet wierzyć, że jeśli każdy z nas wyśle gigantyczny list łańcuszkowy do każdego kogo zna, żeby każdy kogo zna wysłał list łańcuszkowy do każdego kogo zna, i jeśli wszyscy w umówionym (za pomocą listu łańcuszkowego) momencie klikniemy „reply to all”, to wtedy zniknie zło i podłość, a świat stanie się jednym wielkim ogródkiem jordanowskim.