Klatka
Życie Olesi wpisane jest w czworobok: ławka, garaże, murek i zadeptany na śmierć podblokowy trawnik. Między garażami a murkiem jest przelot – w lewo do spożywczego, w prawo do kiosku i blaszaka z piwem. No i na przystanek autobusowy. Jeśli uda jej się jeszcze od kogoś wyprosić parę złotych, Olesia pędzi do kiosku po paczkę papierosów. Najtańszych, żeby na dłużej starczyło. Bo bez papierosa nie funkcjonuje.
Olesia ma 42 lata, ale nikt nie mówi o niej inaczej jak „Olesia”. Chuda jak nieszczęście, z przyszarzałą skórą, czasami wydaje się, że w pionie trzyma ją jako tako jedynie gęsta chmura papierosowego dymu. Olesia giba się przez większość dnia na ławce pomiędzy Lucyną z parteru a grubą Dorotą z trzeciego piętra. Cztery kąty, cztery bloki. „Na miasto” i tak nie ma po co jechać, bo nie ma pieniędzy. Zostaje więc tylko ta ławka pod klatką.
Stare zakładowe osiedle. Właściwie pozakładowe. Kiedyś życie toczyło się wokół miejsca pracy znakomitej większości mieszkańców czterech bloków. Pracowało się razem, jeździlo na wczasy z FWP, na grzyby z krwiodawcami, na spływ z działkowcami, dzieci wysyłało się na te same kolonie i zabawy choinkowe.
Tamte dzieci podorastały, wyprowadziły się. Zakład przestał istnieć. Starym mieszkańcom to bez różnicy, bo poszli na emerytury – siedzą na swojej ławce. Część mieszkań opustoszała, miasto przejęło drugą klatkę, zasiedliło ją bezrobotnymi na zasiłku, bezrobotni zaś zasilają własną ławkę.
Jaką tam własną?! Starzy dobrze pamiętają, że na tej ławce kiedyś siadywała ś.p. pani Kwietniowa razem z nieboszczką Skowronkową. A teraz co – wiocha i dziadostwo!
Pod klatką zasłużonych niewiele jest dzieci, chyba że akurat wnuki przyjadą na wakacje. Z drugiej klatki wybiega co rano na podblokowy asfalt taka gromada dzieci, że trudno wyobrazić sobie, jakim cudem mieszczą się w piętnastu pokojach siedmiu mieszkań. Ale to jeszcze nic – w trzecim bloku mieszka ich jedenaścioro w pokoju z kuchnią!
Granica przebiega gdzieś pośrodku. Jeśli na ławce zasłużonych siedzi stary Kacprzyk, dzieci powsionów nie zapędzają się w tamtą stronę. Kiedyś siły były wyrównane, prawie w każdym mieszkaniu obydwu klatek było po dwoje dzieci; my mieliśmy lepszy trzepak, oni mieli garaże. Można było się tłuc między sobą, ale siły sprzymierzano, kiedy pojawiała się grupa z „tamtego” bloku, który nie miał ani trzepaka, ani garaży.
Dziś Marcinek Olesi nie ma najmnieszych szans przeciwko emerytowanej generalicji spod drugiej klatki. Marcinek rzadko zapędza się w bezpośrednie sąsiedztwo generalskiej ławki. W ogóle nauczył się nawigować przestrzenie międzyludzkie tak, by zaprzątać swą osobą jak najmniej uwagi. Marcinki mają to do siebie, że wyzwalają u wszystkich agresję – u dzieci w sąsiedztwie, u dorosłych w sąsiedztwie i u własnych rodziców. Chwilami wydaje się, że takie Marcinki składaja się głównie z łba i dupy:
– Marcin, złaź z tego murku, bo dostaniesz w łeb, aż cię krew zaleje!
– Spadaj, gnoju, bo ci do dupy nakopię!
Czasami Marcinek ma też nogi, które natychmiast mają mu być powyrywane z dupy. To dziecko ma po prostu nieszczęście znajdować się na najniższej pozycji w skomplikowanych kondygnacjach klatki „B”.

Kamil, Paweł i Michał tłuką Marcina za odstające uszy i zeza. Robią to sprytnie, żeby jego matka nie widziała. Wprawdzie Olesia, która ledwie trzyma się kolejnego papierosa, może im naskoczyć, ale jak powie Tediemu, to mają wpierdol jak w banku – od własnych matek, którym Tedi nabluzga. Od Tediego wpierdol dostanie Olesia za to, że Marcina nie pilnuje. Przynajmniej Olesia wie, że Tedi dba o rodzinę. Nie tak jak Krzyżanowicz, który jak pochla, to dostaje deliry. A gruba Dorota wcale chłopa nie ma, więc jej wali do głowy. To przez to tłucze swojego Michała, aż słychać pod trzecim blokiem. A Michał i tak potem nawali Marcinowi. Bo komuś musi.
Za generalskie muchy w nosie, za Tediego troskę, za Doroty brak chłopa Marcin zawsze na koniec dostaje wpierdol. Olesia tłucze Marcina z nerwów. Bo nie ma roboty, bo nie ma perspektyw. Pieniędzy. I nadziei na pieniądze…
W sytuacji Marcinka najzdrowiej jest prostu wtopić się w tło. Udaje mu się to tym lepiej, że jest przyszarzały na buzi jak Olesia. Jak murek pod klatką.
Michał, ośmioletni osiłek, nie wtopi się, choćby nie wiem co. Gruba Dorota wypatrzy go nawet za garażami. Dorota nie może spuścić Michała z oczu, bo ten natychmiast powybija sąsiadom okna albo podpali papiery w piwnicy. Kiedy wścieka się na nią, wywala jej talerze przez okno. Ale niech Dorocie ktoś zwróci uwagę, że Michał znowu wyłamał gałęzie na świerczku pod drugim blokiem! Po pierwsze to nie Michał, tylko ten skurwysyn Kamil, po co tu przyłazi, jak nie jest z tego bloku? Po drugie proszę wypierdalać spod tej klatki!
O ile o Olesi mówią w bloku „Olesia”, to o grubej Dorocie mówią „to”: „to głupie”, „to narwane” albo jeszcze gorzej.
Olesia chciałaby tak umieć ludziom nabluzgać jak Dorota, ale nie może. Bo jest im wszystkim winna pieniądze. Od dawna już jej nikt nie chce pożyczać. W jej klatce nikt nie ma. W drugiej klatce mówią: Olesia, to nie to, że mi nie oddałaś poprzednim razem. I jeszcze poprzednim. Ale to, że ty to przepalisz albo twój chłop przechla. Nie wstyd ci, Olesia?
Wstyd. Olesia żyje w permanentnym wstydzie. Wstyd jej za tę bidę, za te piątki i dziesiątki wyżebrywane od sąsiadów. Za sińce na twarzy, za policję skuwającą Tediego, który czwarty raz połamał jej żebra. Za to, że za każdym razem wycofuje skargę z policji, bo przecież Tediego kocha, więc już nikt w bloku nie będzie jej świadkował. Wstyd jej i przed Marcinkiem, który piszczy ze strachu, kiedy Tedi przychodzi pijany.
Siedzi więc Olesia na swojej ławce, nie pójdzie już prosić o papierosy, choć z nerwów się cała trzęsie. Oczy latają jej jak kuleczki pinballowe. Nadejdzie zza garaży – był na rybach. Czy od spożywczego? Nie słyszy Ani, która zasikała rajtuzy, ani Marcina, który od godziny marudzi, że mu się pić chce. Dorota już zawlekła Michała do domu, Lucyna już dawno zabrała się z ławki. Olesia kołysze się do przodu i tyłu. Pod wieczór Tedi wraca chwiejnym krokiem z osiedlowego blaszaka. Generalicja dostojnie zdąża do swoich mieszkań. Olesia w pośpiechu zwija Anię i Marcina. Znikają w szczerbie klatki.
Jak głupia, to niech ją tłucze.
Ilustrowała: Joanna Titeux (na podstawie zdjęcia ze strony www.pixelquelle.de)