Kiedy byłam młoda
Dziś nie będzie feministycznie, będzie po ludzku. W końcu raz, z okazji urodzin, wolno wziąć sobie wolne od feminizmu, nawiasem mówiąc – bardzo życzyłabym sobie w prezencie urodzinowym świata bez feminizmu.
Właściwie mogłabym feministycznie: że 38 lat to w zasadzie idealny wiek dla kobiety – edukacja zdobyta, kariera dochodzi jak schab w duchówce, no i można by pomyśleć o dzieciach.
Tymczasem przypomniała mi się rozmowa z małoletnią córką koleżanki i zaskrzypiało mi to trzydzieści osiem jak styropian po szkle. Zapytała mnie – Ciociu, jakie znałaś wyliczanki kiedy byłaś młoda?
Jak to – kiedy BYŁAM MŁODA?! Przecież ja JESTEM MŁODA! Do szkoły się znowu wybieram, drugie dziecko planuję, na trzepaku się mogę trzy razy okręcić…
Kiedy pierwsze ciśnienie opadło, pomyślałam – zaraz, zaraz, Kasia ma osiem lat, kiedy ja byłam w jej wieku to moi rodzice i ich znajomi… mieli… zaraz, zaraz… i tak liczę, liczę i coś mi nie wychodzi, że ja teraz taka młoda, a oni wtedy tacy starzy, a przecież oni byli młodsi wtedy niż ja jestem teraz!
W tamtych czasach dla nas, podblokowców, każdy powyżej podstawówki już zaczynał siwieć, po maturze zaś za delikwentem na zawsze zatrzaskiwały się spiżowe wrota STAROŚCI. Paliliśmy z Grześkiem papierosy wykradane jego ojcu i pomiędzy jednym atakiem nudności a drugim toczyliśmy za garażami dyskusje o sensie życia.
Straszne musiało być życie STARYCH na naszym niewielkim osiedlu, gdzie wszyscy znali się jak łyse konie. Gdzie przed siódmą rano drzwi sąsiadujących mieszkań wysypywały zaspanych lokatorów do pracy w pobliskich biurach, które po trzeciej wytrząsały ich z powrotem w kierunku tego samego bloku. Gdzie obgryziona zębem czasu Lista Mieszkańców obwieszczała nielicznym, którzy jeszcze zasięgali jej informacji, że klatka schodowa posiada dwóch inżynierów i jednego magistra.
Ach… wzdychaliśmy pod trzepakiem. Pasja nie mieszkała w zakładowych blokach, gdzie piwnice czuć było kotami. Nikt nie umierał tu z miłości. Arszeniku używano tylko do tępienia szczurów. Tak zwane koleje losu można było przewidzieć z dokładnością do szóstego stopnia trzeciej kondygnacji, na którym niezmiennie i nieuchronnie potykałam się, biegnąc po schodach do domu. Za Chiny nie mogliśmy sobie wyobrazić w charakterze bohaterki tragedii takiej pani Kacprzykowej, która codzień w drodze po mleko i bułki prezentowała lokalnej społeczności głowę pokrytą drucianymi wałkami tak gęsto, że zabłąkany piorun pozbawiłby ją życia na miejscu. Albo pani Skowronkowej, która pracowała na popołudnia, więc spała do dwunastej, do czternastej snuła się po domu w halce, a w pogodne dni wyskakiwała w tym stroju do sklepu, bo może jak wróci to się jeszcze chwilkę przed pracą zdrzemnie. Nawet przemęski inżynier Bodło tracił na męskości w bezwzględnych ośmioletnich oczach, śledzących go, gdy siorbał kisiel nad ceratą zakładowej stołówki.
Słyszano wprawdzie tu i ówdzie o skandalach, jakieś afery obijały się o uszy, ale rozczarowanie nie dawało na siebie długo czekać, gdy podsłuchane pod kuchennymi drzwiami: „wbiła mu mizerykordie w piersi”, okazywało się przyziemnym: „obiła mu mordę i wyszli pierwsi”.
Były wprawdzie u STARYCH wieczory poetyckie przy świecach, ale my, wychowani na szkolnych akademiach z okazji Dnia Górnika, przekonani byliśmy, że STARZY tam na pewno recytują jakieś patriotyczne kawałki i machnąwszy ręką, zrezygnowani szliśmy pod trzepak.
Nie pomógł nawet znaleziony w piwnicy kostium bajadery, który mama sprawiła sobie na bal w karnawale… to na pewno kiedy jeszcze była MŁODA…
W nasze serca zakradła się beznadzieja, kiedy na francuskiej (!) brylantynie ojca Grześka dopatrzyliśmy się nazwy lokalnego wytwórcy.
I bylibyśmy już sami poddali się starości, gdyby wieczory poetyckie nie zaowocowały jednak tomikiem wierszy jednego ze stałych bywalców. Poezja sprawiła, że spojrzeliśmy na naszych STARYCH nowymi oczami!
No dobra, nie czarujmy się, nie zajrzelibyśmy do środka tomiku (szczególnie, że „Traktat o bieli, która nie jest śniegiem, co wirując jawi się we wszystkich kwartałach twarzy…” nic nam nie mówił) gdyby nie fakt, że na okładce była goła baba (żadna tam prawdziwie goła baba – zaledwie zarys sylwetki, ale dla nas wystarczająco goła). Ach, kto pamięta, z jakim wyuzdanym namaszczeniem wypowiadało się te dwa pełne perwersji słowa – Goła Baba…
Tak jak przewidywaliśmy, goła baba na okładce anonsowała pojawienie się następnej – w „zasłowionych przestrzeniach” tomiku. A ta druga ilustrowała…(przerzucamy pośpiesznie kartki)… o rany! Grzesiek nerwowo przygryza dolną wargę – „Do portretu żony”:
(…)
W chórze brzóz
Pierś tu nacięta kreską.
Rozpala się do cynobru
Płonie ku memu zdumieniu.
Grzesiek już nigdy nie spojrzał tak samo na żonę autora znamiennych wersetów. W kolejce po cukier czy w zatłoczonym autobusie gały wyłaziły mu z orbit „ku własnemu zdumieniu”. Kto by pomyślał, że takie STARE BABY w ogóle mają piersi do celów innych niż dożywianie osesków na ławce pod blokiem. Zagłębialiśmy się w temat, coraz bardziej pochłonięci mrocznymi czeluściami tomiku.
Powoli otwierała się przed nami jasność (chociaż nie uzmysławialiśmy sobie tego dokładnie tymi słowami), że trzydziestoparolatek „pustoszący (…) winnice (…) w dolinie Achor / Między piersią a piersią” może mieć kupę uciechy z życia. A jego podmiot liryczny „pod wygiętą kalenicą (jego) kręgosłupa” również nie wydaje się niepocieszony/a. I chociaż pani Skowronkowej nadal za nic nie byliśmy w stanie wyobrazić sobie w cynobrze, to jednak mglisty zalążek myśli zakiełkowal w naszych zdeprawowanych przez poezję umysłach, że dopóki STARZY maję ochotę na „te rzeczy”, to wcale nie są TACY STARZY.
A może ja się tylko tak teraz pocieszam na 38-me urodziny? Tak czy inaczej: ty, ty i ty też, wiedz – „O tobie mówi bajka”.
I pamiętaj, dzieci coraz szybciej dorastają, już niedługo twój czterolatek zacznie mówić o tobie – wapno. Zadbaj o swój image we właściwy sposób. Zamiast tracić czas na pilates, zarywać noce nad angielskimi słówkami i kombinować, skąd wytrzasnąć kasę na botox – napisz erotyk dla swojego ośmiolatka.
Ilustr. spinelli/pinezka.pl