Jawnogrzesznica
Miecia była załamana. Znowu kłopot z najstarszą córką. A taka Alusia była grzeczna jako dziecko. Teraz zebrała się cała rodzina, może jej przetłumaczą, ale… jeśli się nie uda?
Ostatni list Ali wprawił wszystkich w zdumienie. „Wierzę w Boga, który jest miłością, ale z żadnym kościołem nie chcę mieć do czynienia, ani z katolickim, w którym byłam do tej pory, ani z innym…” – pisała.
Miecia aż się popłakała… Widocznie za dobrze mi było do tej pory, pomyślała.
Bo i faktycznie kłopotów większych nie było. Dawno temu, co prawda, nie najlepiej wyszła za mąż – za jakiegoś niedojdę, który zarabiał grosze, tłumacząc jej przy tym, że ta praca to jego pasja. Miecia z pasji żyć nie chciała, więc rozwiodła się i od tej pory żyło jej się dobrze.
Dochowali się z Jankiem trójki dzieci. Prócz najstarszej, Ali, urodziła jeszcze Adama i Kasię, która za miesiąc miała brać ślub… I co to będzie – zmartwiła się – taki wstyd w kościele, co ona ludziom powie? I to akurat Ala! Przecież kilka lat temu chciała iść do zakonu! Cudem jej ten idiotyczny pomysł wybili z głowy.
Spojrzała na rodzinę. Obok niej siedział mąż, Janek. Z zawodu był nauczycielem, ale że z tego wyżyć nie idzie, założył mały sklepik, który przynosił całkiem niezły zysk. Tym bardziej, że Janek był zdolny – kombinował jak mógł, by omijać krwiopijcze przepisy i zarobić jak najwięcej.
Dalej siedziała jej siostra, Ania. Ona też umiała się ustawić. Od kilku lat sprzedawała na targu płyty z filmami i muzyką, które jej syn jakoś na komputerze nagrywał. Ponoć w większych miastach to policja takich łapała i towar zabierała, ale na szczęście u nich był spokój.
Po drugiej stronie stołu siedziała zgodnie dwójka jej dzieci. Adam, oficjalnie bezrobotny, zajmował się ściąganiem długów. Trochę się o niego bała, ale jej wytłumaczył, że to nic groźnego – ot, da jednemu, drugiemu po uszach, dziecko mu na spacer zabierze i zaraz pieniążki się znajdują. No, a przecież każdy wie, porządny człowiek swoje długi spłaca.
Kasia trochę pomagała rodzicom w prowadzeniu sklepu… Zresztą kobieta pracować nie musi – pomyślała Miecia. Najważniejsze, że znalazła obrotnego męża. Marek da sobie radę w życiu – tego była pewna. Teraz miał firmę zajmującą się sprzątaniem. Oficjalnie zatrudniał dwie panie i trzecią – Kasię właśnie. Oczywiście Kasia nic robić nie musiała, a przynajmniej miała ubezpieczenie. Zaś Markowi rąk do pracy nie brakowało. W miasteczku było duże bezrobocie i kilkanaście pań pracowało u niego na czarno. Takie ustawienie pozwalało mu wygrywać wszystkie przetargi – był najtańszy.
Z Alą od czasu tego wygłupu z zakonem też był spokój. Pracowała w pobliskim mieście, miała sympatycznego chłopaka i zanosiło się na to, że i ona ułoży sobie życie. Co prawda Leszek, chłopak Ali, nie bardzo się Mieci podobał. Pracował w domu kultury, gdzie zarabiał grosze, a dorobić nie chciał, ale… uznała, że to i tak lepiej, niżby się miała gdzieś w celi zakonnej zamknąć.
Wreszcie przyjechała winowajczyni i zasiadła przy stole. Wszyscy wpatrywali się w nią w milczeniu. W końcu Janek zapytał:
– Dziecko kochane, co złego cię opętało, że od wiary przodków naszych chcesz odejść?
– Zaraz wam wytłumaczę. Ja już dłużej nie mogłam tak żyć. Nie da się żyć przyjemnie, słuchając tego, co kościół mówi i myśląc o zbawieniu. To była dla mnie ciągła udręka!!! Najpierw seks…
Miecia zachłysnęła się herbatą. O takich rzeczach u nich w domu się nie rozmawiało!!!
A Ala, niespeszona, kontynuowała:
– Kochaliśmy się z Leszkiem, potem szłam do spowiedzi… i problem. Ponieważ współżyłam z nim świadomie i dobrowolnie, więc to grzech śmiertelny i musiałam podać, ile razy, a nie zawsze pamiętałam. Później nie chciałam iść z nim do łóżka – no bo przecież obiecałam poprawę!! I były ciągłe kłótnie, aż mnie znowu skusiło i znowu zgrzeszyłam. A pobrać się narazie nie możemy – sami wiecie – nie mamy gdzie mieszkać.
Dalej… Kupiłam płytę, czy film piracki, bo przecież na oryginał mnie nie stać i znowu grzech, i ksiądz przy spowiedzi krzyczy… I tak ze wszystkim… Załatwiłam sobie dodatkowe zajęcie, ale na czarno, bo właściciel inaczej nie chciał, więc oczywiście podatku od tego nie zapłaciłam i jeszcze w tym czasie brałam zasiłek dla bezrobotnych – znowu grzech… I jak miałam przy spowiedzi obiecać poprawę? Z czego będę żyła? A jak poprzednią pracę straciłam? Właściciel sklepu, gdzie sprzedawałam, chciał poprawiać datę i wstawiać do obrotu produkty przeterminowane! No, to znowu by był grzech, i to straszny, i w dodatku według mnie to nieuczciwe. Zwolnił mnie…
A jeszcze środki antykoncepcyjne… niby mogłabym używać metod naturalnych – koleżanka używa i chciała mnie nauczyć – ale raz, że z tym strasznie dużo zachodu, wszystko trzeba zaznaczać, pamiętać, sprawdzać… Nie chce mi się i już!!! Dwa miesiące się z tym męczyłam i mam dość! A dwa, że i tak Leszkowi nie pasowało, że w dni płodne nie wolno. No i ostatnia kropelka, która przepełniła kielich goryczy… Mogłam mieć pracę, bardzo dobrą zresztą – w pubie – ale raz, że właścicielka kazała mi fałszować rachunki podpitym klientom, a dwa, że zapytała kiedyś czy ładnie wygląda… A miała na sobie obcisłą kieckę i jest gruba – wyglądała więc fatalnie… Ósme przykazanie zabrania kłamać i powiedziałam prawdę…
To co ja mam zrobić? Leszek mówi, żeby jak on, nie chodzić do spowiedzi i już… Niby można, ale jak mam tyle grzechów śmiertelnych, czyli popełnionych świadomie i dobrowolnie, to wtedy i do komunii bym nie mogła chodzić… A chodzić do kościoła i robić wszystko na odwrót niż jest w katechizmie… to ja tak nie potrafię i już!
– W jakim katechizmie, dziecko? – jękneła Miecia.
– W tym co nasz papież napisał.
Nastała cisza…
W końcu Miecia orzekła:
– Zwariowałaś całkiem!
– Ja już przy tym pomyśle z zakonem mówiłem, że jest stuknięta – dodał Adam.
– O Boże! Przecież jak się w mieście dowiedzą, że mam siostrę wariatkę to i wstyd straszny i jeszcze moje przyszłe dzieci mogą posądzać, że coś z nimi nie tak. Wiadomo, to rodzinne – jęczała załamana Kasia.
Podsumował zaś wszystko Janek.
– Wesele Kaśki niedługo. Wszyscy nas znają jako porządnych, dobrych, uczciwych ludzi, a tu taki skandal. Żebyś mi się tu więcej nie pokazywała, a jak już, to po cichu. Powiemy, żeś chora, co zresztą jest zgodne z prawdą. Tłumaczyć to ci nawet nie ma co… Jak ja bym w sklepie trzymał się tych naciąganych terminów na towarach, to dawno bym zbankrutował… i rodzina by co jeść nie miała i to dopiero byłby grzech. A tak? Jakoś się jeszcze nikt nie otruł.
Ala ubrała się i wyszła…
– Nie daj Boże, by się rozeszło – westchnęła Miecia. Dopiero by nas ludzie na języki wzięli. Toć takiego zgorszenia i wstydu nikt w naszej rodzinie nie narobił, jak długo pamiętam.
ilustr. spinelli /pinezka.pl