Przypomina mi się ostatnio historia pewnego amerykańskiego jamnika, który zszedł śmiercią męczeńską na raka płuc. Okazało się, iż jamnik ten miał kochającą panią, która była jednocześnie nałogową palaczką i kopciła dwie paczki papierosów dziennie. Bogu ducha winny jamnik był biernym palaczem przez całe swoje krótkie życie, po czym zmarł absurdalną śmiercią, nie wiedząc nawet, co to jest papieros.

Dlaczego jego własna, zapewne dobrze mu życząca pani, zafundowała mu takie życie? Możemy założyć, iż nie przyszło jej do głowy, że to co szkodzi ludziom, szkodzi również psom. Można też założyć, że kochała palić i chciała, aby pieseczek dzielił z nią tę przyjemność. Ale najprawdopodobniej pani w ogóle o piesku nie myślała, gdyż egoistycznie oddawała się nałogowi nie bacząc na innych.

Konstrukcja psychiczna człowieka nakazuje mu dążyć do osiągnięcia maksimum wolności. Lubi on robić to, co sprawia mu przyjemność, bez żadnych zewnętrznych ograniczeń. Na przykład lubi palić papierosy. Człowiek palący odczuwa radość z możliwości zaciągnięcia się mile otumaniającym dymkiem. Relaksuje się, na kwadrans oddając się z lubością tej czynności. Pobudza swój organizm do działania, koi targające nim nerwy itd., itp. Same superlatywy, jeśli oczywiście zignoruje się kilometrową listę skutków ubocznych. Ale tę kwestię pomińmy, założywszy, iż nasz przykładowy palacz ma świadomość grożącej mu niechybnie poważnej utraty zdrowia i życia, ale nic sobie z tego nie robi wychodząc z założenia, że na coś i tak musi umrzeć i że palący żyją krócej, ale szczęśliwiej.

Gorzej jest z niepalącymi. Oni przecież nie dość, że żyją nieszczęśliwie i męczą się w tym nieszczęściu niemożliwie długo, to jeszcze całe życie pozbawieni są codziennej dawki przyjemności. Może zastępują sobie tę przyjemność jakimś erzacem – na przykład kawą. Albo słodyczami, tudzież siedzeniem przed komputerem. Raczej człowieka bez nałogów nie uświadczysz, gdyż świadome oddawanie się nałogom jest rzeczą wybitnie ludzką (widział ktoś kiedyś kota na kofeinowym głodzie?), więc można powiedzieć, że wypijanie kilkunastu filiżanek kawy dziennie uprzyjemnia życie człowiekowi niepalącemu.
Ale najwyraźniej za mało uprzyjemnia, gdyż wielu palaczy za wszelką cenę stara się uszczęśliwić innych oparami swojej ukochanej przyjemności. Nie wszyscy są, co prawda, takimi wątpliwymi altruistami, część z nich pali sobie w zaciszu nie wadząc nikomu. Ale jednak człowiek niepalący tych pozytywnych jednostek raczej nie zauważy, gdyż, jak wiadomo, zauważamy ten kamień, który nas uwiera, a nie ten, który leży daleko i nie rzuca się w oczy.

Mimo wszystko nie ma sensu rozpisywać się o tym, że człowiek niepalący bombardowany jest dymem papierosowym w miejscach publicznych typu windy, klatki schodowe, ulice, parki, restauracje, kawiarnie i puby. Wszak żyjemy ponoć w wolnym kraju, w którym każdy może robić co chce. A palacz, na zarzut, że egoistycznie ignoruje tych, którzy nie chcą się kisić w cudzym dymie, demonstracyjnie odwróci głowę i dmuchnie w przeciwnym kierunku (np. w stronę wazonika z kwiatami, które padną trupem na miejscu).

   Ale nie ma sensu pisać o truizmach. Warto natomiast rozpisać się na temat wolności, która, jak wiemy, jest pojęciem względnym. Bo wolny jest palacz, który pali sobie po drogim jak piorun obiedzie lub w pubie przy piwku. Ma prawo. Lecz czy wolny jest ktoś inny, kto przy sąsiednim stoliku, zapłaciwszy takie same ciężkie pieniądze za prawo do spokojnego jedzenia i picia, jest uszczęśliwiany na siłę nieodzownym dymkiem sąsiada? Teoretycznie jest wolny, bo nie jest ofiarą nałogu. Ale czy na pewno?
Wolność człowieka i jego prawo do robienia tego, na co ma ochotę jest więc dyskusyjna. Jak jednak twierdzi poeta: wolnoć Tomku w swoim domku. No bo wolno, owszem, ale dobrze by było, jakby to jednak nie wpływało to na innych. A jak wiemy, zawsze wpływa, gdyż efekt motyla* (trzepnięcie skrzydeł motyla, swoistego primus motori, w miejscu i czasie A, powoduje falę skutków wszędzie indziej) jest powszechnie znany i jeśli w mieszkaniu nr 1 Kowalski zapali papierosa to wiadomo, że zgodnie z owym efektem, Nowakowa spod trójki straci pracę. Nie mówiąc już o tym, co się w związku z tym stanie, na przykład, na Hondurasie.

Wracając więc do kwestii palenia – wniosek jest oczywisty, że zarówno palaczowi jak i niepalaczowi wolność napływa i odpływa falami. Palacz jest wolny, bo może palić, ale nie jest wolny, bo palić musi (bo inaczej się udusi). Niepalący natomiast jest wolny, bo nie chce i teoretycznie nie musi, ale wolność traci gdy ktoś mu dmucha w twarz.
Ale bądźmy sprawiedliwi. Odkąd Światowa Organizacja Zdrowia wzięła się za badania i okazało się, że bierny palacz narażony jest na wdychanie większej ilości toksycznych substancji, niż palacz czynny i że bierne palenie jest porównywalne do czynnego w swoich skutkach – coś się na świecie ruszyło w sprawie wolności niepalących. Mamy oddzielne sale dla niepalących i palaczy, wydzielane są palarnie w urzędach i miejscach publicznych. Nieważne, że w wielu restauracjach sala dla palących oddzielona jest od sali dla niepalących wieszakiem na ubrania. Liczą się dobre chęci. Tak więc teraz niepalącemu, który się denerwuje, że jest narażony na toksyczne wyziewy, zawsze można odpowiedzieć – nie musisz, człowieku, tu siedzieć. Nikt cię nie zmusza.

   Kiedyś, gdy byłam umówiona z grupą znajomych w pubie, zakładałam a priori, że wrócę śmierdząc dymem papierosowym. Przecież zakaz palenia w pubie byłby jednoznaczny z jego natychmiastową plajtą, bo wiadomo że piwo plus papieros to nienaruszalny zestaw. Ubierałam się więc w płaszcz, który dał się łatwo wyprać i szłam. Bawiłam się na ogół średnio dobrze, bo w takich miejscach można było siekierę wieszać, tak było gęsto od dymu. Ale, jako iż byłam jedyną osobą, która nie doceniała uroków tego nałogu, a znajomych lubiłam i chciałam z nimi spędzić czas, siedziałam bez słowa. Jednak pewnego razu umówiliśmy się na wyjście, gdy byłam w ciąży. Gdy wyraziłam powątpiewanie, czy na pewno jest sens, żebym szła, zostałam zapewniona, że to kulturalny pub uwzględniający niepalących, że oni sami nie będą przy mnie palić i żebym natychmiast się ubierała i szła, dopóki mi dzieci nie płaczą.

Pomyślałam, że wreszcie jestem wolna i nie muszę być skazana na trucie. Co prawda dopiero argument fizjologiczny, jakim była ciąża, zmusił moich znajomych do zauważenia mojego niepalenia, ale lepszy rydz, niż nic. Byłam wolna i niepaląca do drugiej kolejki pitego przez gości piwa. Potem odległość, w jakiej palili, malała z każdą chwilą, do pubu przyszli inni ludzie i na nic się zdały wydzielone boksy, gdyż dym zawisł u sufitu jak biała mara.
No, ale przecież byłam wolna – nikt mi nie kazał tam siedzieć. Więc wyszłam. Bo nie lubię być uszczęśliwiana na siłę.

Tak więc, niech sobie palacze żyją krótko i szczęśliwie, w poczuciu że są wolni i mogą robić co chcą. Ale niech nie robią drugiemu, co im miłe, bo to co miłe, może innym wyjść płucem, jak jakiemuś jamnikowi.

—-
* tu przeczytasz bardziej naukowe wyjaśnienie efektu motyla

Ilustrowała: Joanna Titeux/pinezka.pl