Jak pozbyć się niechcianej znajomości
Zdarza się nam czasami, że szalonym zrządzeniem losu poznamy koleżankę bądź też kolegę, który to zapała do nas wielką sympatią, niestety przez nas nieodwzajemnioną.
Kiedyś z takim problemem przyszedł do nas przyjaciel domu i zażądał pomocy. Do niego wielką sympatią zapałał kolega z pracy. Miły, serdeczny, upierdliwy i na dodatek koszmarnie, ale to beznadziejnie nudny. Zaczął zagadywać, zapraszać na piwo i dzielić sekretami swego życia. Makabra.
Przy dobrej wódce i lekko na bani doszliśmy ze znajomymi do wniosku, że chyba najtrudniej z takim pracowym delikwentem. Bo generalnie nie możemy mu odpowiedzieć w bardzo niekulturalnych słowach, żeby sobie poszedł daleko i szybko, przy okazji znieważając jego matkę. To mogłoby się naszemu szefowi nie spodobać. No i nabruździć nam w pracy, jeżeli z nim ściśle współpracujemy.
Taki typ to tzw. nachalniec – nie odpuszcza, a subtelne sugestie możemy sobie od razu podarować. I tak ich nie usłyszy. Znikną, zanim dolecą do jego uszu. Nachalniec jest wyjątkowo wytrwały. Interesuje się bardzo naszym hobby. Jeśli jeździmy namiętnie na motocyklach i jest to nasza wielka miłość i pasja, to na bank taki nachalniec przylezie i zacznie nas prosić, byśmy mu dali się przejechać, ponieważ on „kocha czuć wiatr we włosach” i zawsze się tym interesował. Nieważne, że nie odróżnia choppera od ściganta. Pies z tym, jeśli motocykl to stary rzęch, gorzej gdy go właśnie kupiliśmy i nasza wizyta nim w pracy to jego pierwsze przejechane kilometry.
W tym przypadku postanowiliśmy zastosować metodę „na pieska”.
Tegoż samego wieczoru nożyczkami do paznokci – gdyż innych nie udało nam się znaleźć – rozpruliśmy wyjątkowo upierdliwego pieska-śmieszka należącego do naszego dziecka i wyjęliśmy ten cholerny mechanizm, który zatruwał nam życie, a nigdy nie udało się go wyłączyć. Z błogim uśmiechem na twarzy podpuściliśmy mocno już orbitującego kolegę, by zaprzysiągł, że przy najbliższej okazji, gdy nachalniec będzie ruszał w wyjątkowo długą trasę, podrzuci mu to paskudztwo do samochodu i głęboko schowa. Nie, żeby go to miało zniechęcić do naszego kumpla, ale jako zemsta było rewelacyjne.
Innym szalenie męczącym przypadkiem jest koleżanka z sali poporodowej lub parku, gdzie każda świeżo upieczona matka przemierza tysiące kilometrów pchając wózek. Jest to typ tzw. mamuśki. Przez drobną chwilę łączą nas obolałe krocze i wspólna panika pieluszkowo-cyckowa. A potem zaczyna się normalne życie, gdzie wychodzi na wierzch, że oprócz kupek, zupek i kubraczków nie mamy sobie absolutnie nic do powiedzenia, a nasze światy nigdy w innych warunkach by się nie zetknęły. I jeszcze pół biedy, jeżeli mamy ochotę pogadać o dzieckowych sprawach… Gorzej, jeśli ta chęć jest jednostronna, a mamuśka zamęcza nas wizytami, tudzież wspólnymi spacerkami, znajdując nas ukrytą z książką w parkowej alejce. Tu problem jest o tyle duży, że może zdarzyć się, że koleżanka mieszka niedaleko, a wtedy wymiganie się od spacerków będzie kłopotliwe, bo można nas przyuważyć przez okno. Mam jednak sugestię, która może się udać przy odrobinie wytrwałości. Jest to sposób całkiem skuteczny, ale dosyć kontrowersyjny. O ile mamy trochę rozbieżne metody wychowawczo-pielęgnacyjne, to należy sporo o tym rozmawiać i może się kobieta zniechęci sądząc, że jej znajoma to potwór. Pozostaje obawa, że może nam troszkę opinię zepsuć w matkowym światku, który żyje takimi historiami. Potem możemy być wprawdzie izolowane na spacerkach, ale czym jest taka alienacja wobec ciszy i spokoju?
Ta strategia uda się również w przypadku natrętnej sąsiadki lub sąsiada. Trzeba użyć broni przeciwnika i zanudzić go sobą na śmierć. Jeśli sąsiadka kocha zakupy, a nienawidzi książek, to namiętnie powinnyśmy opowiadać jej o lekturze grubych, filozoficznych dzieł i ciągle namawiać, by zapoznała się z tymi, mocno już zakurzonymi, utworami. Może nie wytrzyma i przestanie do nas przychodzić. Nie ma bowiem nic gorszego niż chwila, gdy siadamy sobie z miłą książką lub muzyką (dom pusty, mąż wygoniony, dzieci, o ile są na stanie, wywalone do kolegów), winko już czeka, a tu pojawia się Helenka z drugiego piętra i bez większych ceregieli ładuje się do naszego mieszkania, rozpoczynając nieinteresujące nas monologi, podczas gdy my tęsknie spoglądamy na zegarek. Ostatecznie możemy uprawiać mocno kontrowersyjne hobby – na przykład zacząć hodować skorpiony.
Helenki i mamusiek udało mi się jakoś pozbyć. Więcej problemów miałam z natrętnym klientem. A zaczęły się one, kiedy ten, zachęcony moją uprzejmością, wydzwaniał do mnie najpierw w służbowych, a potem prywatnych sprawach. Szef był szaleńczo zadowolony z lojalności kontrahenta, ja natomiast nieco mniej. Po jakimś czasie zmieniłam firmę. Niestety, natręciuch znalazł mnie prywatnie i zamiast kontaktów służbowych zaczął się zachowywać, jakbyśmy byli starymi znajomymi, a porad zawodowych oczekiwał za darmo i po przyjacielsku. Długo kombinowałam, jak się go pozbyć. Udało mi się, gdy zadzwonił z jakąś niezmiernie ważną dla niego sprawą z arcyważnego spotkania, a ja, wściekła, że obudził mi dziecko, powiedziałam, że przepraszam, że nie mogę udzielić darmowej rady, ale syn właśnie zrobił kupę.
Jak widać, niektórych znajomych można się pozbyć.
Co do przyjaciela, to sprawa ma się nieco gorzej. Wprawdzie dotrzymał pijackiej przysięgi i podrzucił śmiejącego się jak rozhisteryzowana hiena pieska (a raczej sam z niego wyjęty mechanizm) w największy zakamarek samochodu kolegi. Podobno podróż była upojna i wszyscy w firmie już o niej wiedzą – ale jedyne co mu pozostaje, to albo polubić nudziarza, albo zmienić robotę.