Będziesz pracować w pocie czoła – powiedział Bóg wypędzając Adama z raju. Ta złowroga zapowiedź, niczym grzech pierworodny spadła na wszystkich potomków pierwszych rodziców. To przekleństwo właśnie mnie postanowiło ominąć. Mam nadzieję, że tylko chwilowo. A jeśli okaże się, że nie mam nic wspólnego z Adamem i Ewą, do końca życia pozostanę bezrobotna.

Minęły już dwie wiosny od chwili, kiedy to dyrektorka szkoły z grobową miną cierpiętnicy wręczyła mi zwolnienie z pracy. Powód? Znalazło się ich wiele. Szkoła wyzbywała się rusycystów; uczniowie i rodzice owszem, byli zainteresowani, ale nauką języka angielskiego.
Ale to nie wszystko. Ukończyłam studia podyplomowe w Moskwie, w czasie mrocznych czasów komuny, i nasiąkłam komunistycznym, obcym społeczeństwu sposobem myślenia. A fakt, że nigdy nie zasiliłam szeregów jedynej i słusznej wówczas Partii nie został wzięty pod uwagę. Pani dyrektor należała do PZPR, ale w odpowiednim czasie zapisała się do „Solidarności”, nabyła właściwego sposobu myślenia. Teraz z zapałem skłania się ku wartościom chrześcijańskim, polskiej tradycji oraz popiera demokrację.
Ja, niestety, jestem ofermą. Nie potrafiłam odpowiednio się ustawić. Nie przykleiłam się ani do lewicy, ani też do prawicy. Nie zadbałam o ochronę – i mam za swoje.

Do diabła – pomyślałam wówczas. Świat nie kończy się na szkole, poszukam innej roboty. Setki ofert zamieszcza prasa. Tysiące ogłoszeń znajduje się na stronach internetowych; urzędy, fundacje i kluby pracy upraszają ludzi, aby podjęli jakieś zajęcie. W ostateczności zwrócę się o pomoc do rodziny lub znajomych.

Zarejestrowałam się w urzędzie. Przyjęłam nadany mi status bezrobotnej. Pełna nadziei i optymizmu rozpoczęłam poszukiwania.

Istotnie, w prasie lokalnej znalazłam moc ogłoszeń pracodawców poszukujących pracowników. Pominęłam propozycje typu „Dam robotę”, zamieszczane przez sadowników, ogrodników i firmy ochroniarskie. Z zapałem poszukiwałam kolejnych ofert. Dzięki rozeznaniu w środowisku towarzyszyła mi świadomość, że nie znajdę pracy w szkole. Nadmiar nauczycieli, deficyt dzieci.
Czytając kolejne oferty, ku swoim zdziwieniu odkryłam oczywistą prawdę, do której nie chciałam się przyznać, której tak bardzo nie chciałam zaakceptować. Jestem stara. Żaden z chlebodawców nie był zainteresowany babą po czterdziestce. Pożądany wiek kobiet kwalifikujących się do pracy zamykał się górną granicą trzydziestu lat – a ja, niestety, żyłam o dziesięć dłużej. Do swojego ograniczonego umysłu nie dopuszczałam myśli, że żyję w społeczeństwie, które dyskryminuje kobiety ze względu na wiek.

Zadzwoniłam do firmy poszukującej pracownika biurowego, właśnie ze znajomością języka rosyjskiego. Pani w sekretariacie nie połączyła mnie z szefem. Dźwięcznym tonem głosu przekazała informację o konieczności złożenia CV i listu motywacyjnego w sekretariacie firmy. Oczywiście jeżeli spełnia pani wszystkie warunki – dodała. Nie oparłam się pokusie i zapytałam, czy mój wiek, ukończone czterdzieści lat, jest przeszkodą. Asystentka z żalem w głosie przyznała: – Przykro nam, ale starania kandydatów, którzy przekroczyli trzydzieści lat nie będą brane pod uwagę.
– Czy osoba mająca trzydzieści jeden lat staje się gorszym, bezwartościowym człowiekiem? Czy wiecie, że dyskryminacja nie jest zgodna z prawem? – dawałam upust nadszarpniętym nerwom. Zakłopotana asystentka uświadomiła mi, że obowiązkiem pracodawcy jest poszukiwanie odpowiednich ludzi do pracy.
– Tak działają zasady wolnego rynku i ekonomii. A najwyraźniej te zasady są pani obce – pouczyła.
– Pani szef, gdyby kierował się ekonomią lub miał blade pojęcie o tej dziedzinie, zatrudniałby specjalistów. A on myśli rozporkiem, więc poszukuje młodych i atrakcyjnych kobiet – ulżyłam sobie i odłożyłam słuchawkę.

ilustr. Anna Fudyma   Postanowiłam szukać dalej – tak łatwo nie można się zniechęcać. Rzucałam się na każdą gazetę z anonsami. Owszem, rynek pracy poszukiwał ludzi młodych, a tym samym dynamicznych i przedsiębiorczych, obdarzonych szczodrze przez naturę licznymi przymiotami ciała i ducha. Poszukiwał wybrańców, przy których stworzeniu Bóg poświęcił nadmiar uwagi i czasu, i wyposażył ich w ogrom zalet. Moja osoba najwyraźniej została potraktowana po macoszemu. Otrzymałam mniej więcej tyle samo zalet, co wad. Nic szczególnego, po prostu zwykły, normalny śmiertelnik. A takich podstarzałych przeciętniaków, na domiar złego płci żeńskiej, nikt nie potrzebował.
Być może znalazłoby się miejsce w markecie. Tam ciągle poszukiwano kobiet chętnych do pracy na pół etatu za 500 zł miesięcznie. Przed podpisaniem umowy kierownik lojalnie informował, iż w ramach połówki etatu tutaj pracuje się każdego dnia jakieś dziewięć, dziesięć godzin. Niestety mam niewyparzony język, wspomniałam coś o niewolniczym systemie. Wzburzony kierownik pokazał mi drzwi i stwierdził: – Przyjdziesz tu jeszcze na kolanach.
Niestety, Bozia nie dała mi niewolniczej osobowości. Nie wróciłam tam.
Być może jestem zbyt wybredna, gdyż nie odpowiadała mi również praca akwizytora, chodzącego z torbą towarów od domu do domu i zachęcającego do ich kupna.

Nie zapomniałam też o dobrodziejstwie Internetu. Nie ruszając się z domu wysłałam kilkadziesiąt maili do różnych przedsiębiorstw w kraju, poszukujących pracowników ze znajomością języka rosyjskiego. Nadeszła jedna odpowiedź. Firma o dźwięcznej nazwie, z siedzibą w… (no właśnie, zapomniano dopisać) przysłała propozycję godną uwagi: bajeczne zarobki (kwoty nie podali), wyjazdy zagraniczne, spotkanie z interesującymi ludźmi, praca w miłym zespole. Wiadomo, nowicjusz musi przygotować się do pełnienia nowej roli. Ale firma o tym pomyślała. Organizuje kurs przygotowawczy. Za szkolenie należy uiścić opłatę w wysokości 385 zł. O dziwo, podali dokładną sumę.
Ze zwykłego skąpstwa nie wyłożyłam na kurs i nie załapałam się na „fantastyczną robotę”. Nieco rozgoryczona poszukiwaniami na własną rękę, udałam się do fundacji zajmującej się walką z bezrobociem. Przemiła pani zamierzała mi pomóc. Chciała nauczyć mnie jak pisać list motywacyjny, CV, życiorys. Zamierzała przygotować mnie do rozmowy kwalifikacyjnej z pracodawcą. Ale sympatyczna pani nie znała pracodawcy, który porozmawiałby o pracy. Pozostawałam nadal bezrobotna.
W telewizji usłyszałam, że ludzie nie podejmują pracy ze zwykłego lenistwa, braku wiary we własne siły i niezaradności życiowej. To była niesamowicie krzepiąca reprymenda.

Szukając ostatniej deski ratunku, zwróciłam się do rodziny. W końcu mój rodzony brat prowadzi kawiarnię, restaurację i dyskotekę – zapewne znajdzie się coś dla mnie. Na wstępie z braterską troską zapewnił, że dla niego rodzina jest zawsze na pierwszym miejscu – ale pracy dla mnie nie ma. Nie jestem wykwalifikowaną kelnerką ani też kucharką, nie znam się na księgowości.
Znacznie lepiej poszło mi z kuzynem, prezesem zakładu włókienniczego. Ucieszył się na mój widok, gdyż brakuje mu pracowników. Po trzymiesięcznym szkoleniu powierzy mi funkcję tkaczki. Nie wiem dlaczego ten zawód kojarzył się mi z Ziemią obiecaną Reymonta. Co gorsze, moje uszy źle znoszą 120 decybeli, jakie wytwarzają krosna na hali fabrycznej. Pogarszają samopoczucie i rozdrażniają.
– Postaw przy krosnach swoją żonę. Zaoszczędzisz na dietach odchudzających – palnęłam i wyszłam. Idąc wściekła ulicami miasta spotkałam starą, dobrą znajomą, nawiasem mówiąc inspektora kuratorium oświaty. Korzystając z nadarzającej się okazji przedstawiłam swoją sytuację. Przejęła się położeniem koleżanki. Obiecała pomoc.
Zadzwoniła za dwa dni i zaproponowała pół etatu sprzątaczki w przedszkolu.
Inni znajomi nie mieli czasu, aby porozmawiać ze mną. Na mój widok tracili poczucie humoru, zapewniali, że są bardzo zapracowani i znikali z prędkością światła.

Po kursie językowym wyjadę do Anglii. Będę pracowała w domu opieki społecznej. A jednak starsi ludzie są potrzebni. Zdechłabym z głodu, gdyby nie angielscy seniorzy.

Ilustrowała: Anna Fudyma/pinezka.pl