Przez dwa dni pracowałam w Nieistniejącej Instytucji. No niezupełnie, ale na to wychodziło. Gdyż PI została wcielona do innej, równie Pożytecznej Instytucji. Przez te dwa dni nie mieliśmy własnych pieczątek, a w celu uzyskania numeru poczty przychodzącej lub wychodzącej musieliśmy dzwonić do Centrali.

Mapa serwisu wygląda tak: Centrala na Agrykoli, my na Starówce, biblioteka koło Zachęty, archiwum na Tamce, delegatura w Mińsku *) Mazowieckim. Plus liczne oddziały terenowe, ale to nam akurat dynda.
Pomysł Centrali na życie był taki: poczta, która przychodzi na nasz adres, ma być odesłana do Centrali. Tam otrzymuje numer i zostaje zadekretowana właściwie, czyli na nas. Potem jest odsyłana do nas. Oczywiście to trwa jakiś czas.
W związku z tym: pismo wychodzące ma wcześniejszy numer od pisma przychodzącego. W tym przychodzącym proszono nas pilnie o opinię (pilnie, czyli w ciągu dwóch godzin). I ono pojechało do Centrali, żeby otrzymać numer i dekretację. W tym czasie u nas powstała opinia, którą należało ciupasem wysłać faksem. Ale nie można wysłać pisma bez numeru. Więc trzeba było zadzwonić do Centrali i oni nadali numer naszej opinii. I ta opinia miała wcześniejszy numer i datę od pisma, w którym proszono o tę opinię. Jeżeli ktoś tego nie rozumie to trudno. Ja rozumiem i czuję się w tym jak lis w kurniku, gdyż im większe absurdy, tym lepiej funkcjonuję.

Dzisiaj też wreszcie – jak sądziłam – zwróciłam uwagę listonoszowi, ale opinia jest taka, że go wprawdzie opierdzieliłam, ale mu się należało. Pewnie, że mu się należało. Każdy listonosz ma klucze od klatek schodowych w swoim rewirze. I nasz też ma. Ale tych kluczy mu się nie chce wyjmować, więc dzwoni do nas domofonem. Jeśli mu się nie otworzy w ciągu dwóch sekund, przeraźliwie dzwoni znowu, i to kilkakrotnie. Przy czym bywa tak, że już do nas na górę nie zagląda, bo nie ma żadnego poleconego i wszystko ładuje do skrzynki.
Otóż ja nie jestem odźwiernym pana listonosza. Czasem mam ważną rozmowę telefoniczną i nie mogę podejść. Czasem jestem na parterze i muszę wejść na pierwsze piętro, bo tam jest domofon. A w ogóle co to, tokarka mu ręce pourywała razem z kluczem?!

Ach, jejusiu. Właśnie kierowca nam przywiózł firmowe koperty (oczywiście z adresem Centrali) oraz papier firmowy, bo papier firmowy w postaci elektronicznej nie istnieje. Oraz 50 znaczków po 10 groszy, bo udało mi się dogadać z Centralą, że na razie pilne listy będziemy wysyłać sami. Natomiast te mniej pilne kierowca będzie woził ze Starówki na Agrykolę, gdzie zostaną pięknie zapakowane do firmowych kopert, omarkowane, a następnie wrzucone do skrzynki.

Ale komedia się pisze, czyż nie?

—-
*) adresy przez redakcję zostały zmienione, zachowano jednak charakter rozmieszczenia, logistykę i inne niezbędne do osiągnięcia życiowego absurdu parametry.

 

Ilustrowała: Joanna Titeux/pinezka.pl