Od pewnego czasu Święta Bożego Narodzenia zaczynają się mocno rozrastać terminarzowo, po cichutku wpełzając reniferem w miesiące wakacyjne. Sierpień jest już w zasadzie zupełnie świątecznym miesiącem, a dalej sprawa rozwija się lawinowo. Ledwo pogasną znicze na grobach, nie da już rady uwolnić się od wszechobecnego George Michaela, który, jak się okazuje, skomponował najbardziej kolędniczą ze wszystkich możliwych kolęd i twórca Cichej nocy mógłby u niego pobierać korepetycje. Kominiarz z kalendarzem przychodzi jeszcze przed Wszystkimi Świętymi, a ksiądz po kolędzie – tuż po. I może to rozrośnięcie się w czasie, a może fakt, że Święta powtarzają się cyklicznie i to w dającym się przewidzieć terminie, jakoś tak powoduje, że zawartość Świąt w Świętach systematycznie spada.

Ponieważ prezentowa presja zaczyna się coraz wcześniej, już od października centra handlowe są miejscem dostępnym tylko najbardziej odważnym straceńcom. Takim, którzy potrafią poświęcić pół soboty na wyszukanie i kupienie jakiegoś okrycia, żeby gołą dupą jesieni nie rozświetlać. Pół soboty jest konieczne, żeby przebić się przez zwały bombek i sztucznych choinek w celu dotarcia do kawałka jakiegoś sensownego swetra. Konieczna jest też umiejętność zgrabnego lawirowania między tłumem kupujących, którzy postanowili nie czekać z prezentami do ostatniej chwili, tylko tym razem, wyjątkowo, zapobiegliwie, zgromadzić wszystko z wyprzedzeniem.

Od kiedy skończył się socjalizm i mydełko Palmolive zostało zdetronizowane z zaszczytnego pierwszego miejsca w kategorii najbardziej pożądanych upominków, stres prezentowy systematycznie wzrasta. Czy teściowa, zaopatrzona już w poprzednich latach w miskę z elektrycznym masażem stóp (której nie używa), saunę do twarzy (której nie używa) oraz koc elektryczny (którego nie używa), zmieści jeszcze w szafce zestaw termoloków? Czy ojciec, który od zawsze nosił brodę, będzie skłonny się z nią rozstać po rozpakowaniu paczki zawierającej golarkę? Czy dziecko, które posiada już dwa gameboye, konsolę psp, odtwarzacz mp3 oraz komputer, zainteresuje się czymkolwiek mniejszym od awionetki? A ja? Czy którakolwiek z innowacyjnych, świeżych, oryginalnych, zupełnie zaskakujących pięćdziesięciu nowych linii zapachowych, wprowadzanych na rynek co sezon, będzie w stanie mnie zachwycić do tego stopnia, że zapragnę ją mieć wśród obecnie posiadanych świeżych, innowacyjnych i zupełnie zaskakujących zapachów z poprzednich sezonów?
Kiedyś dzieci mozolnie wyszywały poduszeczki na igły, żeby obdarować nimi rodzinę, z dziadkiem włącznie, teraz już nie potrzeba się trudzić, gdyż świetne imitacje dziecięcego rękodzieła można kupić w sklepie, o ile ktoś w ogóle odczuwa potrzebę posiadania igieł w domu. Jeśli nie, to można rozważyć zakup większej poduszki, na przykład czerwonej w kształcie serca, niezbędnej do przechowywania psów rasy Yorkshire terier. Skoro już o zwierzętach mowa, to miejmy nadzieję, że w tym roku i do nas dotrze moda na kalendarze adwentowe dla psów i kotów, niech i one, otwierając codziennie nowe okienko ze smakołykiem, przygotują się duchowo na narodziny Pana. Chociaż lepiej, żeby nie przygotowywały się do wygłoszenia tradycyjnej mowy wigilijnej, bo nie sądzę, że chcielibyśmy usłyszeć, co mianowicie nasz york sądzi o właśnie otrzymanej czerwonej poduszce.

Kiedyś na Święta rzucali do sklepów banany oraz cytryny i można było pokazać dziecku, że cytryna faktycznie istnieje i w naturze występuje jako owoc, a nie plastykowe opakowanie roztworu kwasku cytrynowego, z zielonym korkiem. Kiedyś zbieraliśmy figurki Muppetów i dostać taką figurkę na Gwiazdkę to naprawdę było coś. A jak nie, to mogły być także tiki-taki. Albo książka na gazetowym papierze, która po otwarciu wybuchała człowiekowi kartkami w twarz i wtedy się okazywało, że jakkolwiek strona sto czwarta istnieje w co najmniej pięciu egzemplarzach, to niestety odbywa się to kosztem stron od osiemdziesiątej  do dziewięćdziesiątej drugiej, których nie można znaleźć nawet wpełzając małoletnim siostrzeńcem pod meble, więc wiele wskazuje na to, że nigdy nie istniały. Karp funkcjonował w postaci żywej ryby i w rodzinach składających się wyłącznie z osobników wrażliwych, często jeszcze długo po świętach karp nadal funkcjonował w tej samej postaci, a rodzina myła się w miednicy. Pod choinką stałe miejsce miały wyroby czekoladopodobne, co było lepszym rozwiązaniem niż takież wyroby pod dziecięcą poduszką, bo taki na przykład blok wedlowski słabo znosił temperatury pokojowe, więc należało się liczyć z tym, że poranek szóstego grudnia przyniesie konieczność wyprania dziecka wraz z przyległościami z substancji nazewnictwem jedynie spokrewnionych z czekoladą. Chyba, żeby akurat zdarzyła się przerwa w dostawie ciepłej wody do kaloryferów, wtedy blok trzymał się nieźle.

Coś się stało ze Świętami. Pomimo że zajmują już co najmniej cztery miesiące w roku, George trzyma się na tyle dobrze, że dałby radę i sześć miesięcy Lastkristmasem pociągnąć, a my – przy odrobinie dobrej woli – jakoś zmieścimy na stołach i komodach adwentowe kalendarze dla dziecka, psa, kota, chomika i papugi. Pomimo że teraz rekolekcyjne umacnianie w wierze występuje obligatoryjnie w czasie zajęć szkolnych i już nie trzeba się całą bandą włóczyć po nocy do kościoła i z powrotem, wrzucając sobie śnieg za kołnierze. Pomimo że półki sklepowe uginają się od towarów i każdy szanujący się producent musi jakąś specjalną świąteczną ofertą zabłysnąć, która od zwykłej codziennej nie różni się niczym z wyjątkiem gwiazdek na opakowaniu. Pomimo że wszyscy na Święta tak strasznie się kochamy, że wysyłamy sobie hurtowe ilości kartek z życzeniami i wiemy, że pani z Citibanku nas kocha i pan z Nationale Niederlanden też, a pan z Commercial Union też by nas pokochał, tylko w tym celu musiałybyśmy założyć sobie u niego fundusz emerytalny, a firma, która od pół roku miga się z uregulowaniem płatności za zaległe faktury, myśli o nas bardzo ciepło i życzy nam rodzinnych Świąt.
W biurze stawiamy choinkę i robimy niedźwiedzia z szefem, który nas pominął przy ostatniej podwyżce, z księgową, która tak nam rozliczyła wyjątkowo męczącą delegację, że jeszcze trzy stówy z własnej kieszeni musiałyśmy dopłacić; czule dzielimy się opłatkiem z koleżanką, która przy każdej okazji wspomina, że życzy nam wszystkiego najgorszego.

Więc skoro tak się wszystko fantastycznie układa, a Rudolf nadal świeci czerwonym nosem, to co jest nie tak? Ja, szczerze mówiąc, nie wiem, więc w niewyjaśnionym poczuciu, że coś tu zgrzyta, dołączam do coraz większej grupy ludzi, którzy postanowili wywalizkować się ze świątecznej atmosfery uczuciowych pocztówek od kompletnie nieznanych osób, zatłoczonych sklepów i księdza po kolędzie w środku listopada. Zresztą nie mam innego wyjścia – mnie akurat nie udało się dopchać do kawałka sensownego swetra.

 

Ilustracje: summa/pinezka.pl (na bazie zdjęć z serwisu SXC.hu)