Ciocia i pawiany – dwa obrazki
Obrazek Pierwszy:
Imieniny cioci – spragniona polskiego domowego jedzonka wali emigrancka wiara na imieniny cioci Jadzi. Jest jak na koncercie życzeń : szwagier Władek z rodziną, bratanek Daruś z żoną i dziećmi, siostrzenica Ewunia z mężem i synkiem, syn Pawełek z trzema kolegami.
Stół u cioci niewielki, ale wszystkich pomieści, ciocia urobiona po łokcie, ale gości pięknie do stołu prosi. Zasiadamy na krzesłach, taboretach, balkonowych plastikach, a i tak na koniec okazuje się, że zabrakło jednego siedziska. Ale ciocia macha tylko ręką – Siadajcie, siadajcie, ja i tak tu będę sobie ganiać między kuchnią, a stołem.
– Ależ ciociu! – zabrzmiał zgodny chór oburzonych gości, zagłuszony natychmiast ciocinym: – Jedzcie, jedzcie! Nie bardzo mi się wszystko poudawało, ale nie miałam czasu tortu w rękach ucierać, bo już mi się sernik przypalał, a gołąbki i schab czekały na piekarnik, a że dziś musiałam zostać w pracy dłużej, to na trzecie ciasto jest tylko szarlotka. Ale za to jeszcze troszkę uszek ulepiłam do barszczu, bo te paszteciki, co wczoraj robiłam, to chyba mi się nie udały.
– Ciociu, przecież te paszteciki to rewelacja!
– Eeeee, nieszczególnie mi wyrosły, bo Elka mnie wczoraj prosiła, żebym na popołudnie została w robocie, bo ona do lekarza musi, no i późnym wieczorem się za te paszteciki zabrałam, a jeszcze prasowanie miałam.
– Ciociu, schab – czysta poezja!
– Też nie bardzo mi się udał, bo nie miałam tej przyprawy, co to Lucyna zawsze dodaje, no ale trudno, może zjecie… O Jezu! Przecież mi się tam kapusta przypala!
– Ciociu, może ci coś pomóc? (nie to, żeby się ktoś szczególnie podrywał).
– Jedzcie, jedzcie!
Po szóstym daniu mój mąż tubylec, który z ogólnej konwersacji wyłapywał jedynie ” na zdrowie!” i „sto lat! „, zdumionym wzrokiem popatrzył na ciocię, która właśnie pędziła z kolejnym parującym półmiskiem. I spytał: – Czemu ta ciocia tak gania i gania, przecież to są jej imieniny.
Popatrzyliśmy na niego jak na półgłówka i jednogłośnie odrzekliśmy:
– No właśnie!
Obrazek Drugi (w trzech przystankach)
Idziemy z dzieckiem do zoo:
Przystanek Nr 1
Stadko Goryli – pewnie z 15 osobników; pocieszne małpięta, gibające się z gałęzi na gałąź, niedorostki dokuczające starszyźnie. W zaciszu matki iskające dzieci, karmiące niemowlęta i generalnie utrzymujące młódź w jakim takim ordynku. Na brzegu strumyka, na trawce, potężny samiec z wielkim brzuchem zacieniwszy dłonią oczy, z błogim wyrazem twarzy wpatruje się w chmury…
Przystanek Nr 2
Pawiany – obrazek j/w. Młodzież na gałęziach, matki z dziećmi przy piersi. Uderza powagą figura ojca rodu, który malowniczo przysiadł na potężnej skale i z przenikliwością szamana wpatruje się w coś mikroskopijnego trzymanego w palcach. Podchodzimy bliżej, stateczny mędrzec wykonuje nieznaczny ruch dłoni i znów przygląda się tajemniczemu obiektowi… który właśnie wydłubał sobie z nosa.
Przystanek Nr.3
Lwy – Przez szklane „okno” w skałach przyglądamy się grupce złożonej z dwóch starych samic, jednej młodej i imponującego osobnika płci męskiej. Samiec co jakiś czas wydaje przeciągły ryk. Stare samice nie podnoszą nawet głów, natomiast młoda podbiega i zaczyna się łasić do samca. On ryczy znowu. Nawet pobliskie strusie nerwowo kręcą szyjami, a starym lwicom nawet brew nie drgnie.
Po kolejnym ryku samiec zaczyna kopulować z młodą damą, ku uciesze dziatwy zgromadzonej przy okienku. Trwa to może 30 sekund po czym król zwierząt galopem pędzi na szczyt wzgórza i donośnie oznajmia zdumionym żyrafom i gazelom o swoim dokonaniu.
Może jestem skrzywiona feministycznie, ale zazdroszczę płci męskiej tego przekonania – siebie i otoczenia – o ważności swojego PRZEDSIĘWZIĘCIA, jakiekolwiek by ono nie było. I nie mogę się oprzeć paraleli miedzy wyżej wymienionymi a moim mężem, który od siódmej rano, z narażeniem życia, na końcówce paliwa, w maszynie trzy razy już trafionej, ściga Luftwaffe po złowieszczych podniebnych szlakach swego flat screen LCD.