Moja babcia wytłumaczyła mi, że nie ma złych narodów, są tylko źli ludzie.

Opowiadała, że jej pierwszy mąż zginął pod Modlinem, a gdy przyszli do niej Niemcy – nie chciała żyć. Na oczach jednego z nich wbiła nóż w portret Hitlera w książce (pożyczyła wcześniej od kogoś tę książkę, bo chciała wiedzieć jak wyglądał morderca jej męża), a ten zamknął książkę, powiedział: – Młoda jesteś i głupia, życie przed tobą.

Jakiś czas potem zetknęła się z innym Niemcem – był poetą, nauczył się polskiego z miłości do naszej poezji. Opowiadał, że jego brat zginął w obozie, bo nie chciał walczyć, a on musiał iść na wojnę – miał na utrzymaniu chorą matkę, żonę i dzieci, młodszą siostrę – mówił, co by się działo z jego bliskimi gdyby on, jak brat, odmówił. A wiedział dobrze, tak bowiem się jakoś złożyło, że w jego wiosce nie tylko brat, ale i inni odmówili. Ponieważ on zadeklarował wierność Hitlerowi, jego rodzina ocalała. W innych rodzinach, jeśli poza czarną owcą nie było już nikogo do walki, mężczyźni (staruszkowie i dzieci) byli zabijani, ale przed tym musieli obejrzeć śmierć swoich kobiet, wszystkie, od kilkuletnich do staruszek, były gwałcone tak długo, aż umierały, te najodporniejsze dobijano.

Płakał, że ma krew na rękach i jedyne, o czym marzy, to jak najszybsza śmierć (wtedy jego rodzina dostawałaby po nim jakieś pieniądze od państwa). Recytował babci wiersze – najlepiej zapamiętała „Powrót taty” – to recytował najczęściej, bo był pewny, że jego już dzieci nie zobaczą, a nawet, jak mówił, lepiej by nie oglądały ojca mordercy.

Babcia nigdy nie mówiła: nienawidzę Niemców, tylko: nienawidzę wojny.

Ilustr. spinelli/pinezka.pl