Kiedy sobie oglądałem w Polsacie Siedem lat w Tybecie, dokładnie w momencie, gdy maoiści rozpoczynali rzeź wioski niedaleko Lhasy, poinformowano mnie o wynikach totolotka. A tuż potem dowiedziałem się, czym smarować pryszcze. Następnie Chińczycy (o zdrowej cerze) sprawnie dorżnęli resztę Tybetańczyków, w związku z odrzuceniem przez nich ideologiczno-promocyjnej oferty towarzysza Mao.

A przecież kilka lat temu perfekcyjnie ogolony pan w drogim garniturze i niebieskiej koszuli (barwy krawatu nie pomnę) zapewniał, że Polsat zachowywał będzie szczególną ostrożność i spoty „pojawią się w momentach odpowiednich, by nie zakłócać odbioru”. Była to, rzecz jasna, bujda na zardzewiałych resorach – facet łgał jak najęty. Ani kiedyś, ani teraz, nikt nie patrzy na nic innego niż złoty rolex, decydując o przerwaniu projekcji, by sypnąć z reklamowego rogu Amaltei. Biznes to biznes, a najlepszy czas reklamowy to ten pomiędzy trupami.
Już towarzysz Lenin, klasyk celuloidowej indoktrynacji, stwierdził, że „kino jest najważniejszą ze sztuk”. Minęły lata, Kraj Rad upadł, bolszewicy rozpłynęli się w niebycie, a ja mam dziwne wrażenie, że ich pogrobowcy znaleźli przytulisko w prywatnych telewizjach. Taczanki zamienili na mercedesy, spiczaste czapki pewnie trzymają w sejfach, idee marksizmu-leninizmu mają w czterech literach – przeszli na szmalo-reklamizm i choć o żadnej rewolucji mowy już nie ma, to po leninowsku doceniając siłę oddziaływania kina – szatkują filmy wiązankami reklam, by widz wiedział, co kupić, gdzie założyć konto, skąd nabrać kredytów.

Nie interesują mnie prawdziwość, sens i logika spotów, choćby dlatego, że od lat pytam, jaki sens ma smarowanie margaryną chleba z dwóch stron i znikąd odpowiedzi. Ja tylko twarz i pióro wykrzywiam w grymasie protestu, reprezentując kochanków innych muz niż Dziesiąta. Chcę ująć się za przedstawicielami sztuk, których reklama jeszcze się nie ima, co świadczy o tym, iż dzieła te są masom konsumenckim miast i wsi dokładnie obojętne.

Wbijając wzrok w Matejkowską Bitwę pod Grunwaldem, marnej nie mamy szansy na to, by z tarczy knechta zamrugało logo Aralu, żeby kolczuga angielskiego kusznika rozbłysła znakiem BP. Również i wytrzeszcz Witolda nie oznacza, że Wielki Książę nabył w Vision Express szkła kontaktowe. Gapiąc się na tak eksponowany obraz, człowiek przyzwyczajony do ureklamowionej kultury czuje się nieswojo, obco. Skutkiem tego wraca przed telewizor i coraz bardziej traci kontakt z malarstwem, rzeźbą, teatrem… Larum! Co robić? To samo, co z filmem! Chagall nie jest gorszy od Kurosawy. A jak by to mogło wyglądać?

   Puśćmy wodze fantazji. Niech pozbawiony staroświeckiego wędzidła konwenansów zarży cool-rumak sztuki XXI wieku! Niech pieprznie trendy-kopytami w skostniałość muzeów, sal koncertowych i teatralnych! Niech świeżym, miętowym oddechem zdmuchnie kurz z pożółkłych tomisk literatury! Byleby tylko nie podniósł przy tym ogona… Ale nawet gdyby, to i tak nikt tego nie spostrzeże. Nieważne, wodze już puszczone i:

Panorama racławicka à la Polsat. Parowem ciągną kosynierzy. W dłoniach ściskają kosy, które co godzinę, na minut kilka, z insurekcyjnych narzędzi mordu zmieniają się w szturmówki Orlenu, ewentualnie Statoil. Oto bój o carską baterię. Spiżowe paszcze wypluwają niosące śmierć kule. Co chwila, na moment, w obłokach armatniego dymu pojawia się logo Lotosu. Kilka metrów dalej, gdzie kozacy walczą z naszą kawalerią, mruga neonik Marino, polskiej odpowiedzi na dyktat obcych supermarketów. I proszę, nie dość, że z dziełem sztuki narodowej obcujemy, to przy okazji dowiadujemy się: co, gdzie, za ile, a i patriotyzm kwitnie. I to taki trendy, bo wymienialny na pieniądze.

   Z Wrocławia skaczemy do Europy, by zerknąć na Słoneczniki Van Gogha. Siedem razy na dobę jeden z płatków informuje, że kotlety na słonecznikowym oleju smażone zdrowsze są i smaczniejsze.
Mona Lisa? Co godzinę na dwie-trzy minuty przepoczwarza się w pękatego białego ludka. Skąd uśmiech Giocondy? Przecież jest promocja zimowych opon Michelin! Każdy by się uśmiechnął!

   Rzeźba nie od macochy. Myśliciel Rodina na kolanach trzyma folder z ofertą France Telecom i rachunek jest prosty. A taka Wenus z Milo, co to rąk nie ma, biedaczka? Tu co jakiś czas wyskakuje z postumentu tabliczka informująca, że bogini nektarem poplamiła tunikę. Z nerwów gryźć jęła więc paznokcie i aż do ramion doszła. Czemu aż tak? Bo Vanish w antyku nie istniał! Nike z Samotraki – głosi billboard – niczego nie gryzła, gdyż straciła głowę z radości, słysząc o darmowych esemesach w Plus GSM.

Adieu, plastyko, truchtamy do muzyki. W radiu od dawna królują quasi-młodzieżowe szczeżuje, serwujące firmowe kubki za celną odpowiedź na pytanie: ile jest dwa razy dwa i podobne. Przerwanie jakiegoś tam Hey, Jude, by zauważyć, że Tic-tac to świeży oddech, a Menthos daje luz i pełnię szczęścia na co dzień – to normalka. Pogalopujmy jednak w inne rejony muzycznego paddocku.

 

   Dał nam przykład Władziu Liberace. W filharmonii grają właśnie koncert fortepianowy produced by Chopin. Na smyczkach filharmoników furkoczą wstążeczki witające melomanów w imieniu klubu Vitay, a na fortepianie napis: „Steinway, chio chips! Exxxtra chrrrupanie, łatwe wygrrrywanie”! Tak wielka powierzchnia reklamowa fortepianu dobrze rokuje muzyce symfonicznej.

   Wyjdźmy przed budynek, gdzie Pavarotti śpiewa:
Oh! Dolci baci, o languide carezze,
mentr’io fremente…

Okazja czyni reklamonadawcę, więc Placido Domingo przerywa koledze i nuci:
Dużo, tanio, Tesco! O, dolce vita in supermarchetto!
Na to Pavarotti:
…le belle forme disciogliea dai veli!
Svani per sempre il sogno mio d’amore…

Wtem Carreras, chwytając za serce, na melodię Carmen, pięknym trelem zachwala alufelgi Seata Toledo.

Tenorzy milkną. Pora na Jezioro łabędzie. Baletnice przemierzają scenę dzierżąc transparent: „Commercial Union ubezpieczy ciebie i twoje domowe zwierzątko”!

Zaraz potem na scenę wchodzi zblazowany Hamlet. Niczym kulę do kręgli nagą czaszkę trzyma i niezmiennie od 1601 roku zastanawia się nad tym samym:
Być albo nie być – oto jest pytanie.
Kto postępuje godniej: ten, kto biernie
Stoi pod gradem zajadłych strzał losu,
Czy ten, kto…
Raptem książę milknie, a Poloniusz rozchyla szatę. Czytamy napis na jego t-shircie: „Jestem nosicielem Heyah, a moja heyahpozytywna córka Ofelia wyśle mi darmowego esemesa z klasztoru.”

W antrakcie bierzemy do ręki grube tomisko poezji z logo Air Polonia na okładce:
Litwo! Ojczyzno moja! Ty jesteś jak zdrowie;
Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie,
Kto cię stracił…

Przypis wydawcy: „Pozostańcie, państwo, z wieszczem!” A potem: „Niestrawność i zgaga – Malox pomaga! Przed użyciem zapoznaj się z treścią ulotki, lub skonsultuj się z lekarzem albo farmaceutą.”
…Dziś piękność twą w całej ozdobie
Widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie.

Kolejny przypis: „Nie musisz tęsknić! W Tele2: rozmowy międzystrefowe za darmo.”

A oto i Ulisses Joyce’a. Na wagę, w świątecznej promocji:
Stateczny, pulchny Buck Mulligan wynurzył się z wylotu schodów, niosąc mydlaną pianę w miseczce, na której leżały skrzyżowane lusterko i brzytwa. Żółty, nie przewiązany szlafrok powiewał…
„Tanio, szybko, sprawnie… Mechanika, blacharka – UNIMECH Płock. Zapraszamy!”
…za nim lekko w łagodnym, porannym powietrzu. Uniósł wysoko miseczkę i zaintonował:
– Introibo ad altare Dei.
Przystanąwszy zajrzał w głąb ciemnych, kręconych schodów i zawołał ochryple:
– Wejdź na górę, Kinch. Wejdź na górę, ty strachliwy jezuito.

Prrr! Stój rumaku! Wróćmy do teraźniejszości, na reklamę w galeriach, filharmonicznych salach i na kartach literatury musimy jeszcze trochę poczekać. Jeszcze tylko troszkę!

   Można kwękać na tak zajebisty MacPrzekaz sztuki, wzdrygać się przed pizzą Kultura z podwójnym serem i chili komercji, ale po co? Lepiej spokojnie włączyć telewizor.

   Imię Róży w Polsatowskiej wersji. Remigiusz wije się przywiązany do słupa. Nóg nie widać, zakrywa je stos chrustu. Sino-zielony mrok, muzyka drażniąco snuje się wokół miejsca kaźni. Ledwo widoczne krążą postacie podpalaczy, tkwią nieruchomo inkwizytorzy w habitach. Już! Żagiew. Ogień nadżera drewno, liże nogi palonego, ten wrzeszczy coś w paroksyzmie bólu i nienawiści do zabójców. Żar, płomienie, kaźń, mord w majestacie prawa… Korzystne oprocentowanie… Sekret mnicha… Każda kromka z dwóch stron… Łupież… Sery „Turek”… Škoda Fabia Sedan z upustem do 6000 zł, bardzo pojemny bagażnik gratis. Taka promocja to odjazd!… Nowa „Nokia”… Ze skrzydełkami… Krzyk i charkot Remigiusza przygasają, czego powiedzieć nie da się o ogniu. Ciało palonego napręża się i więdnie. Czuć charakterystyczny smród auto da fé… Nie, nie czuć smrodu. Nic nie czuć. Gdzie się podział? Gdzie zniknęła groza opisana przez Eco, sfilmowana przez Annauda?

   Film zaraz się skończy, film rzekomo tygodnia, zaraz spot następny. Tantiemy za te wcześniejsze, przy których palono człowieka, pomyślnie wpłynęły na konto… A co – dureń jakiś spyta – z przesłaniem tej sceny? Filmu? Było? Hm… Było chyba… Jakie? No… Ahaaa! Już wiem – auto da fé samochodem roku!
Wow!

Ilustracje: Joanna Titeux/ pinezka.pl