Siedzą naprzeciwko siebie w campingowej kawiarni. Przy stoliku jak wszystkie inne stoliki w niedługim rzędzie, wszystkie inne puste. Ona w obcisłej koszulce, z długim, cienkim papierosem w ręku, w szortach. On w rozpiętej koszuli z krótkim rękawkiem i w sandałach. Zarośnięty, też z papierosem w ręku, tylko jakimś innym – jakimś krótszym a cieńszym. Obydwoje około początku pięćdziesiątki.

Mają wakacje. Spędzają je w jednym z szeregu wielu kolorowych domków letniskowych należących do sprywatyzowanego ośrodka. Nie remontowanych od czasów Gierka.
– Trzeba będzie podskoczyć butle wymienić – po dłuższej chwili milczenia on postanawia się odezwać. Leniwie. Butle z gazem – wykupili ekonomiczny wariant turnusu, z jedzeniem w zakresie własnym. Ona przytakuje niemo.

Popijają piwo, które on przyniósł wolno, małymi krokami, ostrożnie z baru. Zimne tak, że szklanice pokrywają się szronem. Inne dla siebie i inne dla niej. Palą. Ona kobieco, dyskretnie, obracając papierosa między wyprostowanymi palcami. Siedzi wyprostowana. On pali oszczędnie, wydychając dym powoli ustami, prawie jakby w ogóle tego nie robił, i łapiąc go ponownie nosem, kiedy dym leniwie się unosi. Każdy haust dymu służy na dwa razy. Jakby chciał z każdego papierosa wycisnąć ponad 100% normy, jakby palił na gapę.

– Podskoczy się w czwartek – kontynuuje po dłuższej chwili milczenia, a ona ponownie przytakuje bez słowa. Ma wakacje – nie musi się odzywać. Nie musi się ruszać. Nawet w czwartek wymienić butle. Nic nie musi. Może siedzieć, popalać i sączyć zimne piwo. W nieskończoność. W nieskończoność wakacji. Bo na tym polegają wakacje – na nieskończoności czasu oddanego całkowicie do naszej dyspozycji.

Teraz, kiedy zbliża się lato, ale jakoś tak, że nie może się zdecydować czy już, czy jeszcze trochę poczekać, przypominam sobie, jak siedzę niedaleko tamtych dwojga, oddając się konsumpcji loda śmietankowego i patrzę. Nie podobali mi się wtedy. Byli jacyś tacy bylejacy. Ale teraz, kiedy siedzę nie tam, lecz w lesie nad jeziorem, w ciepłe popołudnie, z perspektywą przyjemnego grilla wieczorem i niekończącego się wieczoru, teraz trochę tęsknię za widokiem tamtych dwojga – opitych i opalonych, i porozpinanych. Obraz ich niesie nostalgię za czasem wolnym – chwilami, które płyną leniwie, wieczorami, które kończą się rano, rankami niezliczonymi, czasem, kiedy nic nie trzeba.

Ilustrowała: AnetaG/pinezka.pl

Coaching a couch