Od dawna przymierzam się do napisania w Towarach Mieszanych o moich lekturach. Powstrzymuje mnie wrodzona skromność i odrobina wstydu. Ze wstydem wyznaję – otóż jestem w stanie przeczytać rzecz najgorszą pod słońcem: fatalnie napisaną, źle przetłumaczoną, o niczym, nieprawdziwą psychologicznie. Robię to zresztą całymi godzinami w ramach obowiązków służbowych.

Wśród moich ulubionych lektur znajduje się kolekcja książek kucharskich. Są mi one środkiem nasennym i doskonale zastępują gotowanie jako takie.
Bardzo też lubię kryminały i powieści sensacyjne. Pogardzałam nimi niegdyś. Teraz coś mi się odkręciło.
No. Więc czytam je i nie mogę wyjść z podziwienia, co też ten autor wymyślił i ile jeszcze namota. W baranie osłupienie wprawia mnie fakt, że w ogóle jest on w stanie odróżnić wszystkie te postacie, które mu kłusem ćwiczebnym pomykają po stronicach. Dla mnie trzy sztuki to wystarczająco dużo, żeby mi się wszystko pokićkało. Należę do tych osób, które przedstawiają się komuś, kogo znają od lat, całują w rękę wujka, a ciotunię walą w ramię i pytają: „A w piątek to jaki będzie dzień tygodnia?”
Mało tego! Po przeczytaniu takiego arcydzieła zapominam natychmiast prawie wszystko, tak, że za dwa dni mogę rozkoszować na nowo urokami akcji i narracji. Ta właściwość oddała mi nieocenione usługi w czasie studiów. Zaraz po otrzymaniu oceny z przedmiotu – dajmy na to – Ekonomia polityczna socjalizmu, Historia Ruchu Robotniczego czy Podstawy Teorii Polityki, zapominałam wszystko i myślę, że dzięki temu nie oszalałam.

Właśnie podczas akcji Sprzątnijmy We Własnym Domu zapoznałam mój umysł z dwoma dziełami: Tożsamością Bourne’a i Dwoma obliczami Janusa. Oba w zasadzie są o tym samym. Rzecz dzieje się w czasie wojny (jedna i druga). Jeden gość włazi na minę talerzową, drugiego coś rozszarpuje na morzu (nawet jeżeli coś pokręciłam, to to i tak nic nie zmienia) i typy te tracą pamięć. Amnezja absolutna. Usiłują dojść, kim są.
Oczywiście, jak już sobie przypominają, to z najdrobniejszymi szczegółami: jaką grzechotkę podarowała im wujenka Judith, jaki deseń miały śpioszki, które nosili gdy mieli roczek i jak im smakował pierwszy w życiu szpinak.
Nie mam pojęcia, co mówi na ten temat psychologia kliniczna. Podejrzewam jednak, że na ogół człowiek pamięta ze swojego życia tylko jakieś strzępy – strzępy ważne, ale nie układające się w ciąg typu dzień-za-dniem. A tu – proszę.

Równie fascynujący jest dla mnie temat alibi. Typy te mają na każdą okoliczność żelazne alibi. To znaczy – nawet jeśli go nie mają, to i tak wiedzą, co w tym czasie robiły i czego za żadne skarby nie powinny ujawniać.

Wzięłam kalendarz, żeby dociec, co robiłam 14 stycznia. Był to piątek. Mam tu zapisany telefon – ale niestety, nie wiadomo, do kogo. Potem tekst: Czerwone podwiązki twych oczu lubieżnych. Aha, to ktoś natchniony, wariat, przyniósł swoje wiersze i tak zaczynał się jeden z nich. Później zapisałam: Ekstazy Odlotowicz. Obawiam się, że miałam zamiar pisać powieść. Nie miałam cienia akcji, ale za to stworzyłam imiona, bo dalej stoi jak byk: Inflacja Pietrowna (hrabina), Konfuzja i Konfuzjusz (bliźnięta dwujajowe), Hajdawery, Hamburgery i Dolary. Ukosem przez środek strony: ja nie mam za grosz kultury kancelaryjnej (co prawda, to prawda). Dalej na czerwono: Zemsta jest rozkoszą nietoperza. A u dołu strony przysłowie ludowe: Jak gówno nie umie pływać, to mówi, że woda za rzadka. A jeszcze niżej: Płachomu tancjoru jajca mieszajut.

No i koniec, dzień się skończył. Notatki fajne, ale dalej nie wiem, co robiłam 14 stycznia. Ja wiem, że ciężko harowałam, ale dowodów na to nie mam. Więc i alibi też nie.
Ogrom moich win jest zapewne tak wielki, że proszę o wykonanie kary za pomocą humanitarnego narzędzia zwanego gilotyną.

Więcej Towarów Mieszanych