Żyj z całych sił
Małgosię poznałam 27 stycznia 2005 roku, na lotnisku Okęcie w Warszawie. Okazała się osobą niezwykłą – ciepłą, naturalną, tryskającą optymizmem i wiarą, że będzie zdrowa. Potrafiła żartować ze swojego zmienionego kuracją hormonalną wyglądu: Tylko się nie przestrasz – przestrzegała kilka dni wcześniej przez telefon – mam teraz poliki jak chomik. Była duszą towarzystwa, pełniła „honory domu”, a raczej lotniskowej kawiarenki; zanim się obejrzałam, na kawiarnianym stoliku pojawił się czajniczek z parującą herbatą i wszyscy – dziewięć osób, które widziałam po raz pierwszy w życiu – rozmawialiśmy, jakbyśmy się znali od bardzo dawna. Małgosia ma bowiem niezwykły dar zjednywania sobie ludzi.
Za parę minut pożegnamy się z Małgosią i z tarasu widokowego będziemy obserwować jej startujący, a potem znikający w chmurach samolot. Jej lot ku nadziei i ku życiu.
Rok wcześniej. Zima 2004.
Małgorzata Sadowska, mieszkanka Sandomierza, jest matką samotnie wychowującą dwóch dorastających synów. Starszy syn, Przemek – dziś dziewiętnastolatek, cierpi na dziecięce porażenie mózgowe. Ma kłopoty z poruszaniem się, ale dzielnie sobie radzi, zwłaszcza jeśli w pobliżu pojawi się jego młodszy brat – Jakub. Kuba jest bardzo odpowiedzialny i często przejmuje rolę opiekuna Przemka. Nie ma najmniejszych problemów, żeby go ubrać, nakarmić, czy wziąć za rękę i poprowadzić. W istocie to Kuba zachowuje się jak starszy brat. Jest ogromną podporą dla matki, wcześnie poznał problemy dorosłych, choć dziś ma zaledwie szesnaście lat. Wcześnie też zetknął się z cierpieniem. Kilka lat temu wpadł pod samochód i mimo długotrwałego leczenia w sanatorium, rehabilitacji, ćwiczeń wykonywanych w domu wciąż odczuwa skutki wypadku.
Codziennie rano Małgosia wyrusza do pracy w sandomierskim Przedsiębiorstwie Energetyki Cieplnej, Przemek jeździ do Tarnobrzega, do ośrodka, który zapewnia mu rehabilitację i naukę (na poziomie szkoły życia), a Jakub udaje się do gimnazjum, które w tym roku opuści. Wieczory spędzają tradycyjnie w gronie rodzinnym lub z przyjaciółmi. Ot, zwykła codzienność, naznaczona kłopotami finansowymi, bo leczenie obu synów kosztuje, a Małgosia oprócz pensji oraz renty i zasiłku pielęgnacyjnego na Przemka nie otrzymuje żadnych pieniędzy, nawet alimentów.
Małgosię jednak zaczynają niepokoić pojawiające się coraz częściej bóle głowy, kłopoty ze wzrokiem i ze słuchem. Podejrzewa krzywą przegrodę, może jakieś polipy? Nie pozostaje nic innego, jak udać się do dobrego świętokrzyskiego laryngologa. Laryngolog jest bezradny, wysyła Małgosię do Krakowa na dodatkowe badania. W Krakowie prześwietlenie, konsultacje – już wiadomo, że to jakiś guz, który należy wyciąć. Sytuacja nie wygląda wesoło, zaczyna brakować pieniędzy na coraz częstsze i dłuższe wyjazdy do Krakowa; jeszcze nie wiadomo, co to za guz, wiadomo jedynie, że jest duży i wciąż się rozrasta.
Wiosna 2004
Często nowotwór bywa wykryty zbyt późno, chory leczony jest na coś zupełnie innego. Zanim u Jacka Kaczmarskiego zdiagnozowano nowotwór gardła dolnego i górnej części przełyku, leczono go antybiotykami na nieżyt gardła. Stracił półtora miesiąca. Artur Sandauer, krytyk literacki, leczony był na udar mózgu, podczas gdy – jak wykazały późniejsze badania – miał glejaka mózgu. Małgosia ma dużo szczęścia w nieszczęściu. Diagnoza, że to nowotwór, pojawia się dość wcześnie.
Dla wielu chorych diagnoza taka oznacza wyrok śmierci. Niektórzy chowają gdzieś na dnie torebki, szuflady i świadomości zaświadczenie lekarskie z rozpoznaniem „Ca” (carcinoma), poddają się już na początku.
Małgosia czuje ogromny żal, że zostało jej tak niewiele czasu, aby przygotować synów do życia. Postanawia nie poddawać się, walczyć i wygrać. Chciałabym żyć jak najdłużej – mówi – Dla nich. Żeby z nimi być, żeby im służyć.
Pacjentowi trudno pogodzić się i oswoić z chorobą. Ale równie trudno oswoić chorobę jego bliskim. Nigdy nie wiadomo, jak rozmawiać z chorym, żeby nie powiedzieć ani za dużo, ani za mało. Recepty na taką rozmowę nie mają nawet doświadczeni lekarze onkolodzy. Anna Mazurkiewicz, dziennikarka Gazety Wyborczej, napisała książkę o swoich zmaganiach z rakiem między innymi dlatego, żeby ułatwić te rozmowy. Wspomina, że kiedy leżała w szpitalu, przychodziły do niej pielęgniarki, które znały prawie wszystkie objawy choroby, ale nie potrafiły o niej rozmawiać z bliskimi chorymi. Problemy takie nie ominęły też najbliższych Małgosi. Trudno wyrazić zwykłymi słowami, co się czuje. Trudno pocieszać, bo wszystkie zwykłe słowa wydają się zbyt banalne i trafiające obok. Jedna z najbliższych przyjaciółek Małgosi, Ewa Bolewska, po wielu godzinach rozmów z Małgosią, przerywanych równie długimi godzinami ciszy, napisała wiersz:
Słów kilka
z serca mego ciszy chcę Ci powiedzieć
By w sercu Twoim ciszę zasiać
Słów kilka
Jak kropli kilka chcę Ci przelać
By myśli Twoje wygładzić w Ocean Spokojny
Słów kilka
Jasnych chcę Ci napisać
By ciemność jutra w dni jasne zmienić
Słów kilka
Niewypowiedzianych Ci przesłać
Jak iskierki nadziei ciepłych
Przyjmij je proszę
„Iskierki nadziei” nie są jedynie chwytem retorycznym mającym podnieść pacjenta na duchu. Są czymś bardzo realnym. Marek Nowicki, dyrektor Centrum Onkologii w Warszawie przekonuje: Rak nie zawsze oznacza wyrok śmierci. Coraz częściej potrafimy wyleczyć chorego, stosując na dodatek mniej uciążliwą terapię. Głównym powodem niepowodzeń jest zbyt późna diagnoza. Teoretycznie aż 70 proc. nowotworów można wykryć na etapie, gdy nie doszło jeszcze do rozległych przerzutów. Co drugiego chorego można wtedy wyleczyć dzięki zabiegowi operacyjnemu. U pozostałych pacjentów niezbędne jest zastosowanie również napromieniowania i chemioterapii .
U niektórych konieczna jest i operacja, i naświetlania. Tak było w przypadku Małgosi. Najpierw, 12 maja 2004 r. w Klinice Otolaryngologii AM w Warszawie przy ul. Stępińskiej, przeprowadzono operację. Udaną. Wycięto dużą część guza. Kilka miesięcy później prof. Knauth z Getyngi oglądając zdjęcia pooperacyjne stwierdzi, że polscy lekarze dokonali nieomal cudu. Jednak w karcie historii choroby Małgosi napisano: „Pacjentka wymaga kontynuacji leczenia. Wskazana jest radioterapia protonowa. Ten rodzaj leczenia nie jest dostępny w Polsce, leczenie to jest bardzo kosztowne”.
Radioterapię protonową wykorzystuje się w leczeniu nowotworów umiejscowionych w tkankach bardzo wrażliwych na promieniowanie. Jest ona dla tych tkanek najmniej szkodliwa, ponieważ dawka promieniowania skupia się na nowotworze, napromieniowując pozostałą część tkanki w minimalnym stopniu. Wiązkę protonów moduluje się za pomocą obracającej się tarczy z pleksiglasu, która pozwala uzyskać nieregularną wiązkę dopasowaną do rozmiarów nowotworu, więc ryzyko napromieniowania pozostałej części tkanki spada prawie do zera.
Terapia jest bardzo obiecująca. Ale droga. Jej koszt to niewyobrażalna na razie suma – 25 tys. euro.
Lato 2004
Lato upływa pod znakiem zmagań z chorobą, z psychiką, pod znakiem zmartwień i rozmów. Po operacji Małgosia jest jeszcze bardzo słaba, do połowy lipca zostaje w Warszawie, konsultuje się z lekarzami, raz w miesiącu wykonywany jest rezonans magnetyczny głowy. Terapia protonowa byłaby wskazana, ale kosztuje zbyt wiele. Lekarze proponują więc kolejną operację. To jednak zbyt wielkie ryzyko. Euforia i nadzieja sprzed pierwszej operacji gdzieś się już ulotniły. Małgosia doskonale zdaje sobie sprawę, co oznacza kolejny zabieg – wiele tygodni bardzo złego samopoczucia, wiele tygodni bólu, czucia każdej komórki – i tej zdrowej, i tej chorej, wyczekiwanie w napięciu powracających i pojawiających się nowych objawów choroby, wiele tygodni dochodzenia do siebie, wiele tygodni słabości i niemożności poświęcenia się synom. Nie chce już przez to przechodzić.
Przeprowadza wielogodzinne rozmowy z Jakubem. O wszystkim. O życiu, o chorobie, o odpowiedzialności. O swoich szansach. Szansą jest poddanie się radioterapii. Problem w pieniądzach. Trzeba je jakoś zdobyć. Można szukać fundacji, która by to sfinansowała, można szukać innych dróg – ale te wiążą się z utratą prywatności. Małgosia musi więc stoczyć walkę z własną psychiką. Czy samotna matka, jedna z kilkudziesięciu tysięcy mieszkańców Sandomierza, która nie lubi być w centrum zainteresowania, jest gotowa zrezygnować z anonimowości i powiedzieć światu o swoich problemach? Poza tym w gazetach ukazują się tysiące ogłoszeń i apeli o pomoc. Proszą dorośli i dzieci. Szansa zainteresowania czytelnika i potencjalnego ofiarodawcy jest prawie taka sama, jak szansa trafienia szóstki w totolotku.
Przekonuje ją Kuba, który gotów jest postawić wszystko na jedną kartę, byle mama była zdrowa. Proponuje nawet wzięcie ogromnego kredytu, pożyczek – o spłatę mają się martwić po wyleczeniu.
Małgosia rozumie, że jej obowiązkiem jest walka o życie. Nie żyję wyłącznie dla siebie – powtarza wielokrotnie – Chłopcy i rodzice liczą tylko na mnie, moim obowiązkiem jest więc ratować zdrowie i życie za wszelką cenę. Dlatego zdecydowałam się nagłośnić moją historię.
Wielkim oparciem dla Małgosi jest praca. W sierpniu wraca już do swojego przedsiębiorstwa, nie ma czasu rozczulać się nad sobą, ma za to wokół życzliwych sobie ludzi, których może się poradzić. Ma przede wszystkim przyjaciółkę, Ewę Bolewską, która wspiera ją w powziętej decyzji zdobywania pieniędzy na terapię ratującą życie. Tak rzucony został pierwszy kamyczek, który spowodował lawinę.
Jesień 2004
We wrześniu Ewa Bolewska zwróciła się do swojej przyjaciółki, również Ewy, mieszkającej od lat w Kanadzie. Apel o pomoc nastąpił właśnie wtedy, kiedy Kanada przygotowuje się do październikowych (październik w Kanadzie jest miesiącem walki z rakiem) imprez, happeningów, akcji mających zwrócić społeczną uwagę na chorobę nowotworową, na sposoby walki z rakiem, a przede wszystkim na chorych, aby nie czuli się wyalienowani czy odtrąceni przez zdrowych.
Chory po zastosowaniu terapii często wygląda zupełnie inaczej, niż przed leczeniem. Kamil Durczok wspomina, że kiedy w wyniku chemioterapii stracił włosy, jego własny pięcioletni syn bał się do niego podejść. Ewa Krowiak-Henry, osoba pełna inicjatywy, a przy tym niezwykle życzliwa ludziom, już wcześniej myślała o zgoleniu włosów, aby w ten sposób upodobnić się do chorych i zebrać datki na walkę z nowotworem: To jest taka forma zbierania dotacji – wyjaśnia – Rozmawialiśmy o tym w pracy z kumplem, który kilka miesięcy wcześniej też stracił ojca. Oboje stwierdziliśmy, że wolelibyśmy, żeby pieniądze z akcji poszły na pomoc dla konkretnej osoby, a nie rozmyły się gdzieś w biurokracji. Dwa tygodnie później dowiedziałam się o Małgosi.
Nikt jeszcze wtedy nie przypuszczał, że to narodziny ogólnoświatowej akcji pomocy. Na początek miało być to ewentualne wsparcie Fundacji Charytatywnej Kongresu Polonii Kanadyjskiej. Ewa Krowiak-Henry wspomina: Ja wtedy w swojej wielkiej naiwności myślałam, że zwrócę się do polskich kościołów tutaj i do Kongresu i dostanę wymaganą kwotę. Ale pierwsze co zrobiłam, to zwróciłam się o pomoc na forum. I się nie zawiodłam.
Rzeczywiście, forum „Dla dziewczyn po 30” nie zawiodło i już w kilka godzin po apelu, który ukazał się 21 września, zaczęły pojawiać się pierwsze odpowiedzi: rady, propozycje, deklaracje chęci włączenia się w tak szlachetne działania, wyrazy współczucia dla Małgosi i słowa podtrzymujące ją na duchu.
Trzy razy „Dlaczego?”
Są trzy pytania „dlaczego?”
„Dlaczego” po raz pierwszy pojawia się przy diagnozie. Człowiek zwykle reaguje na wiadomość o chorobie nowotworowej, jak na skrajne nieszczęście. Świat wali się na głowę. Zastyga w bezruchu. Dlaczego ja? Za co? Szuka się winy w sobie, wokół siebie, jakiegoś wytłumaczenia. Kamil Durczok w wywiadzie z Piotrem Mucharskim Wygrać życie wspomina, że kiedy dowiedział się o swojej chorobie nowotworowej, nagle poczuł „absolutną obcość świata”.
Po raz drugi „dlaczego” pojawia się przy podejmowaniu decyzji o walce z chorobą. Podjęłam walkę, chcę żyć jak najdłużej, dlatego, że mam taki obowiązek wobec chłopców i wobec rodziców – odpowiada na drugie „dlaczego” Małgosia.
Na trzecie „dlaczego” Małgosia sama nie znajduje odpowiedzi, pytanie dotyczy bowiem motywacji wszystkich niosących jej pomoc: Dlaczego tylu ludzi pomaga? Dlaczego ludzie, którzy się nie znają, nie znają Małgosi, podejmują wspólną akcję na jej rzecz? W przypadku osób bliskich – rodziny, przyjaciół, motywacja jest bardziej naturalna i zrozumiała: chcą, aby ten bliski im, dobry człowiek żył, aby był zdrowy, aby mogli cieszyć się jego obecnością.
Przyjaciele Małgosi, Ewa Bolewska i Andrzej Wyrazik, pytani o to dlaczego tak mocno angażują się w pomoc, przytaczają słowa Jana Pawła II: Człowiek jest wielki nie przez to, co posiada, lecz przez to, kim jest, nie przez to, co ma, lecz przez to, czym dzieli się z innymi. Zdrowiem i życiem podzielić się nie można, można jednak starać się zrobić wszystko, aby uratować inne życie. Można też próbować zmienić świat. Nie cały, ale choć kawałek: Wybrałam swój mały kawałek świata do poprawy i chcę robić swoje, nie oglądając się na to, czy inni uważają, że to z sensem, czy bez sensu, czy się uda, czy nie uda – twierdzi Joanna Pomorska, osoba, która jako jedna z pierwszych zaangażowała się w pomoc Małgosi.
Do działań motywuje też poruszająca serca i sumienia historia Małgosi. Niewiele osób doświadczyło w życiu tylu nieszczęść i zachowało przy tym pogodę ducha, optymizm, radość. Doświadczeniami Małgosi można by obdzielić kilka, kilkanaście rodzin. Jej samotne zmagania z życiem wzbudzają współczucie: Historia Małgosi dotknęła mnie do głębi duszy, ogrom nieszczęść, jaki dotknął tę dziewczynę był dla mnie porażający, poczułam jakiś wewnętrzny nakaz (potrzebę) zaangażowania się w akcję pomocy dla niej – tak próbuje określić swoje motywacje Teresa Moszczynski z USA.
Zaangażowanie osób z zagranicy jest godne uwagi. Pewnie lepiej, bo z oddalenia, widzą stan polskiej służby zdrowia: Dobrze zdajemy sobie sprawę z tego, jaka jest sytuacja w służbie zdrowia i jak trudno w Polsce taką kwotę zebrać – stwierdza Małgosia Młynarczyk, również bardzo zaangażowana w pomoc dla Małgosi za Oceanem. Ale nie tylko o pieniądze chodzi. Chodzi też o sam fakt, że w Polsce czeka się na leczenie zbyt długo. Bardzo dramatycznie opisuje to Ewa Henry: Napatrzyłam się na tych przerażonych, bezsilnych ludzi w Świętokrzyskim Centrum Onkologicznym. Bezradność, strach – do tej pory pamiętam zrozpaczony glos człowieka, który dopytywał się u pani w okienku, czy na pewno się nie pomyliła, bo gdy chciał zarejestrować się na USG, dano mu termin na marzec, a to był listopad.
Czasem trudno tak po prostu odpowiedzieć na pytanie „dlaczego”; pomoc wydaje się sprawą bardzo oczywistą. Tak było np. w przypadku Pauliny Kasprzyckiej, która w USA bardzo aktywnie włączyła się w zbiórkę datków dla Małgosi: Pomoc Małgosi była dla mnie oczywista. W społeczeństwie, w którym przyszło mi żyć, istnieje ogromne poczucie wspólnoty. Taką więź i oczywistość wzajemnej pomocy chciałabym zaszczepić w Polsce.
Ale choroba Małgosi przywołuje też na pamięć traumatyczne wydarzenia – chorobę i śmierć najbliższych, świadomość, że komuś nie zdążyło się pomóc, wreszcie własne doświadczenia z chorobą. Ta wspólnota doświadczeń tworzy szczególną więź z chorym i jego bliskimi, rodzi się przekonanie, że pomagając Małgosi, pomaga się też komuś bliskiemu, sobie. Rodzi też przeświadczenie, że w tragicznej sytuacji jest gdzie szukać pomocy. Małgosia Młynarczyk: W mojej rodzinie było wiele przypadków chorób nowotworowych (i tylko jeden z pozytywnym zakończeniem), może to też ma jakiś wpływ, nie wiem. Ewa Henry: znienawidziłam tę chorobę (jak każdy, komu rak zabrał kogoś bliskiego). Dorota Halamek, osoba, dzięki której Małgosia znalazła się we Francji, pod opieką jednego z najwybitniejszych specjalistów radiologów – dra Georgesa Noela: Motywacja? 10 lat temu nie udało mi się pomoc Jednej Małgosi, zmarła w wieku 23 lat, dlatego chcę pomóc naszej Małgosi. Tym razem się uda.
To przekonanie – uda się – towarzyszy wszystkim działaniom.
Zima 2004/2005 – udało się!
Przełom 2004 i 2005 roku to dla Małgosi czas oczekiwania, a dla wolontariuszy czas aktywnych działań. Przede wszystkim udało się – to słowo będzie się powtarzać – zainteresować chorobą Małgosi najwybitniejszych europejskich specjalistów-radiologów w Niemczech i we Francji. W sytuacji, która wydawała się tragiczna, brakowało bowiem pieniędzy i nie było wiadomo, czy którakolwiek z uznanych klinik zechce przyjąć Małgosię choćby na konsultacje, Jola Hillebrandt z Getyngi zapytała znajomego, spotkanego przypadkowo neurochirurga, jakie w ogóle szanse ma Małgosia: Profesor chciał natychmiast zobaczyć Małgosine zdjęcia, które szybko dotarły do Niemiec . Wstrzymałam oddech, gdy porozwieszał je na podświetlaczu i prawie zemdlałam z ulgi, gdy powiedział magiczne: „Nie jest tak źle! Małgosia ma szanse na naświetlania i powinna natychmiast zacząć działania w tym kierunku”. Profesor Knauth polecał ośrodek we Francji lub alternatywnie naświetlanie ciężkimi jonami w Heidelbergu. Jeszcze tego samego dnia prof. Knauth zadzwonił do swojego przyjaciela – prof. Debusa, kierownika Kliniki Uniwersyteckiej w Heidelbergu, a po kilku dniach Małgosia została zakwalifikowana na leczenie. Jola z właściwym sobie entuzjazmem gotowa była wziąć urlop, aby towarzyszyć Małgosi przynajmniej przez kilka pierwszych dni pobytu w Niemczech.
W tym samym mniej więcej czasie trwały przygotowania do zakwalifikowania Małgosi na leczenie we Francji, w ośrodku w Orsay, który od lat specjalizuje się w radioterapii protonowej. Zajęła się tym energicznie Dorota Halamek. Ostatecznie po wielu konsultacjach z lekarzami, po wielu wątpliwościach i przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw, Małgosia zdecydowała się podjąć leczenie we Francji.
Skoro udało się znaleźć odpowiednią klinikę, odpowiednich specjalistów, sprawa zdobycia pieniędzy na opłaty za leczenie i pobyt Małgosi we Francji stała się paląca. Założono konta w Caritasie, PKZR i przy Fundacji Charytatywnej Kongresu Polonii Kanadyjskiej, sporządzono strony internetowe, przeprowadzono zbiórkę pieniędzy w USA, sporo pieniędzy uzyskano ze sprzedaży biletów i cegiełek podczas sandomierskich widowisk z cyklu „Gwiazdkowy prezent”. Udało się uzyskać patronat medialny portalu Gazeta.pl, udało się zorganizować aukcję na Allegro, wciąż udaje się pozyskiwać hojnych ofiarodawców.
Przede wszystkim jednak udało się pokonać trudności biurokratyczne i organizacyjne i przygotować pobyt Małgosi we Francji. Żegnana w styczniu na warszawskim Okęciu przez przyjaciół słowami pełnymi otuchy i wiary w wyleczenie, Małgosia odlatuje ku nadziei. Cieszy się jak dziecko, nic nie jest w stanie zmącić tej radości, ani zimny wiatr, ani konieczność przepakowania walizki ze względu na nadbagaż, ani nawet rozstanie z synami i rodzicami. Rozłąka z najbliższymi, która ma potrwać prawie trzy miesiące, nie wydaje się Małgosi wygórowaną ceną za przywróconą nadzieję i szansę na życie.
Mrówcza praca
Widowiska w Sandomierzu, aukcja na Allegro, pobyt we Francji to są spektakularne sukcesy, za którymi stoją konkretni ludzie, którzy wierzą, że wszystkie, najmniejsze nawet działania mają sens i się udadzą. Za tym kryje się też ich mrówcza praca. Jeśli udało się zebrać większą część sumy potrzebnej na leczenie, oznacza to, że dziesiątki wolontariuszy poświęcało swój czas i energię dla dobra akcji pomocy Małgosi.
Zazwyczaj wszystko zaczynało się od przeczytania forumowego apelu: „Trzeba pomóc uratować życie”, potem chwila zastanowienia: „co ja mogłabym zrobić” i konkretne działania. Paulina Kasprzycka: Przeczytałam na forum apel, usiadłam i pomyślałam, co mogłabym zrobić . Małgorzata Młynarczyk: O sytuacji Małgosi dowiedziałam się z forum. Przeczytałam post i strasznie mnie on poruszył. Po przeczytaniu postu wysłałam czek . Tak rozpoczęła się zbiórka pieniędzy w USA, koordynowana przez Teresę Moszczynski. Dziewczyny pisały i rozdawały znajomym ulotki, zostawiały informacje w pracy, w kościołach, odsyłały do stron internetowych, angażowały coraz więcej ludzi. Pojawiały się nowe pomysły, wertowano przywiezione z Polski notesy z adresami, odnawiano stare znajomości i więzy rodzinne. Dzięki Kindze Doris akcją zainteresowała się czynnie Małgorzata Kaczyńska-Nurowska, która postanowiła wspomóc swoją imienniczkę szczególnymi darami – własnymi obrazami. Tak narodził się pomysł zorganizowania aukcji.
Równocześnie w Polsce zbierano pieniądze na konta Caritas i PKZR. Bardzo aktywnie włączył się w akcję prezes przedsiębiorstwa, w którym Małgosia pracuje i do którego zamierza wrócić po leczeniu. Leszek Kawiorski uruchomił własne kontakty wśród firm zrzeszonych i współpracujących z Izbą Gospodarczą „Ciepłownictwo Polskie”, codziennie wysyłano dziesiątki listów, dzwoniono w setki miejsc. Apel na forum skłonił do wpłat osoby prywatne. Niektóre przekazy mają swoje „romantyczne” historie, jak choćby ta opowiedziana przez Joannę Pomorską: W rocznicę ślubu mieliśmy pójść gdzieś na elegancką kolację, ale wykręciłam się z tego i tak uciułane pieniądze poczekały, aż założone zostanie konto przy PKZR.
Pojawiły się też przekazy od firm. Ktoś musiał podsuwać prezesom informacje o Małgosi, ktoś musiał pilnować, aby dokładnie wypełniono blankiety. Niektórzy wolontariusze gotowi byli pozostawać w gabinetach swoich zwierzchników i naprzykrzać im się tak długo, aż ci nie przekażą pieniędzy na konta Małgosi.
Zupełnie nowe możliwości pojawiły się z chwilą podjęcia inicjatywy zorganizowania internetowej aukcji charytatywnej. Pierwszymi darami były oczywiście obrazy Małgorzaty Kaczyńskiej-Nurowskiej i jej przyjaciół. Potem zaczęły napływać fanty od osób publicznych i prywatnych, ale nim do tego doszło, znów wolontariusze zasiedli do pracy – może mało efektownej, na pewno jednak efektywnej. Znów wysyłano setki listów do fundacji, instytucji, do aktorów, muzyków, plastyków, pisarzy, dziennikarzy z prośbą o przekazanie darów na aukcję, z której dochód zasili konto Małgosi. Jak napisała Ewa Henry: Poproszenie o pomoc nic nie kosztuje. Albo usłyszysz tak, albo usłyszysz nie. Zgłaszały się też osoby, które mają możliwości dotrzeć do znanych osobistości, do artystów. I tak, dzięki zaangażowaniu Małgosi Dworakowskiej na aukcję wpłynęło sporo przedmiotów sygnowanych przez muzyków, związanych z wytwórnią Universal. Nieocenioną pomocą okazało się stworzenie przez Leszka Ziemlanskiego strony internetowej zawierającej wszelkie informacje dotyczące aukcji, także opisy przedmiotów przekazanych na licytację. To bardzo motywowało i mobilizowało darczyńców. Wciąż motywuje i mobilizuje.
Czasem, aby zdobyć dary, trzeba stworzyć prawdziwy łańcuch ludzi dobrej woli: jedna osoba wie, że druga coś ma, trzecia dzwoni, czwarta pisze, piąta odbiera fant od ofiarodawcy i przywozi do szóstej, ta fotografuje i opisuje i odsyła do siódmej, której mieszkanie zaczyna przypominać magazyn lub antykwariat. W tym łańcuchu każde ogniwo jest jednakowo ważne.
Szczęście
Szczęście zdefiniować jest bardzo trudno. Pewnie dla każdego oznacza to coś innego. Ale większość ludzi zdziwi się, słysząc od Małgosi Sadowskiej, że uważa się za osobą szczęśliwą. Czy osoba tak doświadczona przez los może być szczęśliwa i uszczęśliwiać innych? Może. Po raz pierwszy Małgosia ten szczególny smak szczęścia poczuła, gdy we wrześniu ruszyła lawina pomocy i odrodziła się w niej nadzieja na wyzdrowienie. Tak samo cieszył się jej syn Jakub. Kuba był przeszczęśliwy – mówi Małgosia – że tylu ludzi zechciało odpowiedzieć na apel i coś przysłać. Po raz drugi szczęście dało o sobie znać w czasie świąt Bożego Narodzenia, gdy zaczęły napływać setki kartek z przepięknymi życzeniami przede wszystkim zdrowia, ze słowami podtrzymującymi Małgosię na duchu, z zapewnieniami o modlitwie i życzliwości, o trzymaniu kciuków, z wysłanymi dobrymi myślami i aniołami.
Po raz trzeci naprawdę szczęśliwa poczuła się Małgosia na lotnisku, kiedy odlatywała do Francji. To poczucie szczęścia nie opuszcza jej do dziś: Jestem szczęśliwa – mówi – że tylu ludzi chciało mi pomóc. Nie boję się już żadnych wyzwań losu, bo wiem, że wokół mnie są przyjaciele. Nie wiem, jak mogłabym wyrazić swoją wdzięczność? Po prostu żyć jak najlepiej i pomagać innym, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji. Już nie żyję tylko dla siebie. Chciałabym, aby inni chorzy nie tracili nadziei, dowiedzieli się, że dla zwykłych, nikomu nieznanych ludzi, też można zorganizować pomoc.
Profesor Wiesław Jędrzejczak, onkolog, potwierdza słowa Małgosi: Ten darowany czas (po zastosowaniu terapii) wyzwala w ludziach ogromne pokłady aktywności. Zaczynają żyć mądrzej, intensywniej. Podobne odczucia ma pisarka, Krystyna Kofta, która zwyciężyła chorobę nowotworową: Po chorobie żyję w euforii, że żyję. Zachwyca mnie każdy dzień. Każda czynność wydaje mi się jak na nowo odkryta. Inny smak tego samego życia – tak to można nazwać.
Innego smaku życie nabiera także dla tych, którzy zaangażowali się w pomoc dla Małgosi. Niektórzy dzięki tym działaniom nagle przestali się tak bardzo spieszyć. Inni odkryli w sobie wielkie pokłady wrażliwości, jeszcze inni docenili fakt, że są zdrowi, że mają przyjaciół, na których mogą liczyć. Wiele przyjaźni zostało zawiązanych. Każdy dostrzegł własne szczęście. Ja także.
——
Cytat, który posłużył za tytuł artykułu, pochodzi z utworu Do kołyski zespołu Dżem.
Gorące podziękowania dla wszystkich osób, które włączyły się w akcję pomocy dla Małgosi. Ich lista jest bardzo długa.
Serdeczne podziękowania za pozwolenie na wykorzystanie fragmentów maili i rozmów telefonicznych.