Świat z barierami
Część I. Świat z barierami
W ramach akcji niwelowania wszelkich przeszkód inwalidom, Zespół Szkół Łączności w Poznaniu postanowił zakupić sprzęt do wideolekcji sparaliżowanemu maturzyście. Chłopiec chciałby kontynuować naukę, lecz niestety nie może uczestniczyć w lekcjach. Prawdopodobnie (źródło artykułu* przyczyn nie podaje) nie pozwala mu na to stan zdrowia, ale równie prawdopodobne jest, że jego otoczenie oraz szkoła stwarzają bariery nie do pokonania dla inwalidy na wózku.
Dzięki wideolekcji, za pomocą Internetu i kamer, niepełnosprawny uczeń ma możliwość uczestniczenia w lekcji i obserwowania nauczyciela oraz uczniów. Może w każdej chwili włączyć się do dyskusji, a ekran w sali jest właśnie po to, aby klasa mogła go widzieć. Wicedyrektor szkoły podkreśla jednak: „Klasa może widzieć kolegę, ale tylko wtedy, gdy będzie tego chciał. Może też mieć kontakt wzrokowy tylko z nauczycielem na monitorze”. Zatem chłopiec w każdej chwili może wyłączyć swoją kamerę i w tym momencie kontakt staje się jednostronny. On widzi innych, ale oni jego nie.
Wideolekcje, oprócz samej edukacji, mają niepełnosprawnym umożliwić życie w społeczności, jaką jest klasa. Przynależność do społeczności wiąże się z koniecznością przestrzegania rządzących nią zasad, a jedną z nich jest obustronny kontakt z innymi osobami, na który do momentu przebywania w szkole nie ma się wpływu. Czemu zatem on, niepełnosprawny maturzysta, ma przywilej sterowania dwukierunkowością komunikacji? Czemu on może wyłączyć kamerę, ale uczniowie w klasie nie? Czyżby dlatego, że jest niepełnosprawny…?
Kampania na rzecz normalnego traktowania niepełnosprawnych przybrała również formę telewizyjnego filmiku, na którym to kierowca, zdenerwowany bezmyślnym prowadzeniem samochodu przez innych, wyskakuje z pojazdu z zamiarem zrobienia awantury zawalidrodze. Para z niego uchodzi i dusi w sobie słowa prawdy, gdy zauważa, że ma do czynienia z inwalidą wysiadającym z auta na wózek. „Nie lituj się, nie pogłębiaj barier, traktuj nas tak, jak każdego innego” – taki był przekaz filmu. Więc staramy się już więcej nie litować i nie żałować. Przekraczamy barierę i… natychmiast stwarzamy następną, dając niepełnosprawnym liczne możliwości „na wyrost”, które zamiast zbliżyć ich do zdrowych ludzi czynią z nich osoby bardziej „uprzywilejowane” właśnie ze względu na ich niepełnosprawność.
Część II. Pinezkowa dyskusja forumowa – fragmenty
Spinelli: >>>Więc staramy się już więcej nie litować, nie żałować, nie współczuć. Przekraczamy barierę i… natychmiast stwarzamy następną, dając niepełnosprawnym przywileje, których my, zdrowi, nie mamy.<<<
Ja bym była ostrożna z tym „natychmiast”. W Polsce w kwestii niepełnosprawnych bardzo niewiele dzieje się natychmiast. I to chyba jest dosyć niefortunny przykład.
JK: Jeśli możesz, Spinelli, napisz czemu według ciebie przykład jest niefortunny? Mnie ta notka z Wyborczej skłoniła do natychmiastowych refleksji w tym kierunku.
Spinelli: Uważam, że w tym wypadku akurat możliwość włączenia/wyłączenia kamery zapewnia sparaliżowanemu chłopcu jakąś prywatność. Być może muszą być przeprowadzone jakieś zabiegi pielęgnacyjne. Zdrowy po prostu wychodzi, sparaliżowany nie może. Dlatego uważam użycie tego przykładu jako kija w mrowisko za niefortunne.
Devil’s Rodeo: Mam mocno mieszane uczucia, jeśli chodzi o tezę, jaką stawia ten felieton. Koncept, że specjalne przywileje dla niepełnosprawnych są niejako nową barierą, jest bardzo dyskusyjny – zwłaszcza w Polsce, gdzie często (a właściwie nagminnie) osoby niepełnosprawne są traktowane jako obywatele drugiej kategorii.
Przykład z maturzystą uważam za niefortunny, zwłaszcza, że nie znamy szczegółów dotyczących jego choroby, aby wyrokować, że możliwość sterowania przekazem jest nadmiernym przywilejem akurat w jego przypadku.
Generalnie, nie zgadzam się z przekazem tego tekstu, chociaż rozumiem, co chciała wyrazić autorka. Myślę jednak, że wniosek, jakoby nowe bariery powstawały wskutek podejmowanego wysiłku na rzecz ułatwienia życia osobom niepełnosprawnym, jest co najmniej pochopny. I nie mowię tutaj absolutnie o litości, ale o zrozumieniu dla ich bardzo trudnej sytuacji.
JK: Celem mojego artykułu było wywołanie dyskusji, co właśnie ma miejsce. I dobrze. Jeśli zaś chodzi o koncept, to brzmi on następująco: osoby niepełnosprawne są traktowane ODMIENNIE od zdrowych, czego nie chcą i walczą z tym. Więc staramy się nie traktować ich odmiennie tylko dlatego, że są niepełnosprawne. Nie trzeba już (w większości przypadków) tłumaczyć przeciętnemu Kowalskiemu, że niepełnosprawny ma prawo iść do kina. Teraz musimy Kowalskiemu tłumaczyć, że niepełnosprawny w tym kinie ma prawo stać w kolejce po bilet i nie musi być przepuszczany (jeśli się tego nie domaga), że niepełnosprawny ma prawo, jeśli się spóźni, usiąść w kiepskim miejscu, z którego kiepsko widać i nie trzeba go na siłę sadzać na swoim. Nie rozpatruję tutaj indywidualnych przypadków (np. niepełnosprawności połączonej z innymi chorobami itd.), tylko poruszam kwestię ogólnie.
Niepełnosprawni, oprócz tego, że chcą zrozumienia dla ich trudnej sytuacji (i ułatwienia im poruszania się w świecie), chcą też zrozumienia, że są takimi samymi ludźmi, jak wszyscy inni.
Joanna Titeux: Niepełnosprawni WSZĘDZIE są traktowani jako obywatele może nie drugiej, ale INNEJ kategorii. Nie tylko w Polsce. Jasne, tutaj gdzie mieszkam (Niemcy), mamy chodniki ze zjazdami, wystarczająco szerokie i równe, by mógł po nich jechać wózek inwalidzki. Tylko tych inwalidów jakoś nie widać, bo w znakomitej większości zostali wyizolowani i mieszkają w jakichś domach opieki z absolutnie profesjonalną obsługą medyczną i nie tylko.
Moja ciocia ma sparaliżowaną jedną nogę po Heine-Medina. Ile ta kobieta nastawała na głowie, by móc pracować i w ogóle NORMALNIE żyć! Po śmierci mojej Babci w rodzinie powstał pomysł ulokowania cioci w jakimś zakładzie „bo se sama rady nie da”. Wszystko ze zrozumienia jej trudnej sytuacji. Na szczęście sprawa się rypła, ciocia mieszka sama, bez profesjonalnej pomocy i świetnie sobie radzi, i jest szczęśliwa.
Choć faktem jest, że jej życie zyskało na urodzie od czasu, gdy istnieją autobusy niskopodłogowe, bo może wreszcie pojeździć po mieście tak jak inni i nie musi brać taksówki. A wytaczam tę armatę w obronie tekstu Joanny; uważam go za ważny i może jest typu „kij w mrowisko”, ale trochę polemiki tutaj raczej nie zaszkodzi, bo temat jest nieczęsto poruszany w takim właśnie ujęciu.
AF: Ja bym chętnie w takim materiale widziała również głos z drugiej strony rzeczonej barierki, czyli jak to widzą sami niepełnosprawni. A te bariery przebiegają czasem wbrew pozorom niedokładnie tam, gdzie pełnosprawni myślą (…).
Spinelli: Tak może myśleć większość społeczeństwa, ale moje myślenie sprowadza się do tego: a co o tym myśli ten chłopiec? W tym konkretnym przypadku*.
AF: No przecie też mnie zastanawia, co myśli ten chłopiec, na przedzie to umieściłam. Ale trudno żebyśmy zakładali w jego imieniu, co on myśli, dlatego jestem za zdobyciem głosów „z drugiej strony barierki”, mogą się okazać wielce pouczające.
JT: Tak, Spinko, ale może by zacząć kopać większość społeczeństwa w cztery litery, żeby też zaczęła się o to pytać?!
AF: >> Tylko tych inwalidów jakoś nie widać, bo w znakomitej większości zostali wyizolowani i mieszkają w jakichś domach opieki z absolutnie profesjonalną obsługą medyczną i nie tylko<<
A to mnie zaskoczyłaś, myślałam, że to polska uroda (na amerykańskich ulicach nie widać niepełnosprawnych, ale pełnosprawnych też nie. Tu są wszyscy w samochodach). Pamiętam z zajęć w tym temacie zdjęcia robione za granicą, w Szwecji bodajże – przez nasza profesorę – pokazujące właśnie np. dziewczynę na wózku całującą się ze zdrowym chłopakiem, no, jakoś tak wyglądało, że w innych krajach tacy ludzie maja prawo do normalniejszego życia.
JT: A może ta dziewczyna w wózku z tego zdjęcia miała złamaną nogę albo była w ciąży zagrożonej i ten wózek był tylko czasowy?
Ja też myślałam, że jest inaczej, ale nie jest. To znaczy tutaj, gdzie mieszkam. A mieszkam w miejscu dość specyficznym, gdzie jest duża migracja i sporo ludzi z pretensjami do bycia „czymś lepszym”. W każdym razie jedyni na wózkach, których widzę, to są albo osoby z gigantyczną nadwagą albo starsi i zamożni ludzie, którym wózek elektryczny zastępuje laseczkę i jest tego na sztuki. Oraz, bardzo ciekawe, często zdarzają się wycieczki grupowe niepełnosprawnych – wyglądają jak „zwiedzamy inny świat”. Im uprzejmie robi się miejsce do przejścia, jakby byli trędowaci.
Choć widziałam kiedyś piękną rzecz w Düsseldorfie. Cudownej urody kobieta, ubrana w bardzo ładną krótką sukienkę i but na stosunkowo wysokim obcasie, o kulach, miała tylko jedną nogę. Nikt się za nią nie oglądał i nie pokazywał jej palcami. Czyli trochę inaczej być musi, choć może odwaga dla bycia normalnie ubraną wzięła się u niej z desperacji, tego nie wiem i się nie dowiem.
JT: A, jeszcze dodam z mojej branży, bo dla nas zawsze było jasne, że podjazdy dla wózków i kibelki dla niepełnosprawnych być muszą, bo tak stoi w normie budowlanej – większość jednak w praktyce jest picem na wodę, znaczy się są za strome, albo za wąskie, albo mają tak skonstruowane zakręty, że musisz kombinować jak je brać (czasem jedynym wyjściem jest pokonać część trasy plecami do przodu np.), a na naszej cudnej poczcie – schody wyposażone w zjazd, tylko ten zjazd kończy się na przedostatnim stopniu od dołu!!! plus drzwi otwierające się nieautomatycznie i tylko w jedną stronę – bez pomocy ani rusz.
Co prawda, to testowałam te podjazdy tylko wózkiem dziecięcym, ale wózek inwalidzki jest cięższy i dużo mniej zwrotny, więc ….
JK: Przykład cioci Asi oddaje istotę mojego myślenia. Natomiast przykład chłopca z GW posłużył mi jako pretekst do ogólnych rozważań.
Bardzo prawdopodobne jest, że ani razu nie skorzysta z możliwości wyłączenia swojej kamery, ponieważ, jak cytuje Gazeta, brakuje mu kontaktu z rówieśnikami.
AF: Moje osobiste zdanie jest takie: ich równość istnienia w społeczeństwie powinna się przejawiać nie tylko w zniesieniu barier architektonicznych, ale przede wszystkim w równości decydowania o sobie (czyli nie zdrowi decydują za nich, co będzie dla nich dobre). A co za tym idzie, uważam, że głos kogoś z „tamtej strony” jest niezbędny, inaczej cała dyskusja to będzie taki nieprzyjemny protekcjonalizm, sytuacja, w której nieodmiennie widzę tę osę z Antz, która się użalała się nad owadami bez skrzydełek.
JK: […] Co do osy z AntZ – mój artykuł nie jest zastanawianiem się, co dla niepełnosprawnych najlepsze, tylko głosem pełnosprawnej osoby, obserwującej z boku stosunek osób zdrowych do osób na wózkach. Zgadzam się z Anią, że głos z drugiej strony może poszerzyć moje rozważania i pokazać nam, jak to widzą niepełnosprawni. Byłaby to druga strona medalu – ja zastanawiam się nad moim stosunkiem do nich, a oni mówią, jak ten stosunek odbierają.
Aha, takie uściślenie – wydaje mi się, że problem ewentualnych zabiegów pielęgnacyjnych nie sprawia chłopcu problemu – może w każdej chwili wyjechać spoza zasięgu kamery.