kolaż: summa/pinezka.plW redakcyjnej notce (pinezka.pl z kwietnia 2005) znalazła się wzmianka o mojej przygodzie autorskiej z  satyrycznym tygodnikiem poznańskim pt. Mucha oraz z dwutygodnikiem Karuzela. Wspominam te czasy z sentymentem, mimo że pytany obecnie o szczegóły, niewiele pamiętam. Nie tylko dlatego, że od tamtego czasu minęło około 35 lat, po prostu pasjonowało mnie wówczas coś innego. Jeśli to sprawka jednej z muz, to kusiły mnie i Euterpe, i Erato, i wreszcie Terpsychora. Ta ostatnia – przyjmijmy, że to muza i tańca, i pieśni – okazała się chyba najskuteczniejsza w swoich zalotach, a moja kariera w zespole pieśni i tańca musiała być efektem jej bosko-greckiego działania.

Inne muzy, też piękne i atrakcyjne, kusiły moją poligamiczną naturę, ale z rzadka tylko pozwalałem sobie na „skok w bok” i stąd dzieci z tego niewiele. Poważniej mówiąc – traktowałem pisanie wierszy jak układanie krzyżówki, tyle że bez ramek, a hasłami były słowa, które musiały się rymować i w dodatku – co dla muzyka istotne – mieć rytm. Napisana „krzyżówka” – jak to z krzyżówkami na ogół bywa – wędrowała do kosza, bo nie widziałem powodu, aby było inaczej. Chyba nie wierzyłem, że to, co piszę może kogokolwiek, poza kolegami i rodziną, zainteresować. Nie byłem przecież literatem, tylko muzykiem i nie miałem aspiracji, aby być kimkolwiek innym. A już to, żeby drukowano moje wiersze nawet mi przez myśl nie przeszło.

Mucha - nagłówek
Nagłówek tygodnika Mucha – numer z dn. 8 września 1939 roku (ze zbiorów A. Żuławskiego)
   Do pewnego momentu. Koncerty w różnych miastach Polski, a co za tym idzie wielogodzinne przejazdy autokarami, sprzyjały czytaniu. Kupowało się zatem na drogę plik gazet typu Przekrój, Panorama, Polityka, które po przeczytaniu bez żalu pozostawiało się w hotelach. Tak właśnie zetknąłem się z tygodnikiem satyrycznym Mucha. Zdarzyło się to w Poznaniu i odtąd Poznań kojarzy mi się z Muchą, bo wywarła na mnie wyjątkowo duże wrażenie. Po pierwsze dlatego, że była śmieszna: fraszki, wierszyki, skecze i opowiadania humorystyczne, to było to, co mi odpowiadało, po drugie – ich charakter przypominał mi moje wiersze i wierszyki pisane dla kolegów w różnych okresach mojej edukacji a potem pracy, wreszcie po trzecie – bo „podpuszczany” przez kolegów uwierzyłem, że ja też tak potrafię. Spróbowałem, posłałem kilka fraszek – trzy lub cztery wydrukowali. To mnie oczywiście podbudowało, ale nie na tyle, aby się wziąć do pisania. Wokół działy się rzeczy ciekawsze.
Z tamtych lat – po sześciu przeprowadzkach – nie zostało nic z mojego ówczesnego pisania, ale jedną fraszkę zapamiętałem, bo mówiłem ją  w ramach konferansjerki na imprezach zespołu estradowego i zawsze wywoływała radość publiczności. Oto ona:

Co by było

Co by było – niech pan powie
gdyby tak siedzieć na głowie?
Po pierwsze, to niewygodnie,
po drugie – jak wkładać spodnie?
Po trzecie – myśleć by musiała
zupełnie inna część ciała…
Dziwne mi się więc wydaje
J a k  naszym kochanym krajem
rządzić może tyle osób
siedzących właśnie w ten sposób…

Nieustanne podróże i wyjazdy zagraniczne nie sprzyjały regularnym kontaktom z tygodnikami polskimi. Zresztą, jak już wspomniałem, w tej rangi zespole pieśni i tańca, jakim był „Śląsk”, było wiele i ciekawszych i ważniejszych spraw „do załatwienia”.

nagłówek Karuzeli z 1980 r.

Pod koniec lat 70-tych, przy okazji koncertów w Łodzi, wpadła mi w ręce Karuzela. Był to dwutygodnik satyryczny w nieco innym formacie, ale podobnej zawartości. Muchyjuż wtedy chyba nie było, więc tym razem skusiła mnie Karuzela – jak się okazało chętna do drukowania moich drobiazgów.
Bywało tak, że po wysłaniu kilku fraszek następował dłuższy wyjazd z zespołem, a w Koszęcinie czekały na mnie jakieś pieniądze z Karuzeli, ale za co dokładnie, nie wiedziałem, a sprawdzać mi się po prostu nie chciało. W dalszym ciągu pisanie traktowałem niepoważnie i wcale nie zanosiło się na to, że kiedykolwiek będzie inaczej.
Ta postawa przypomina mi odpowiedź udzieloną przez jednego z moich obecnych przyjaciół, który jest świetnym, bardzo utalentowanym poetą i wydał jeden tomik znakomitych wierszy. Jednak zapytany dlaczego nie pisze więcej, odpowiedział : – A nie chce mi się. Nie byłem więc jakimś szczególnie wyjątkowym dziwakiem – to się po prostu zdarza.
Z Karuzeli – jako że współpracowałem z nią później – ocalało parę wierszy, a nawet dwa wycięte tytuły z numerami 11/563 (z 1980 r.) i 1/600 (z 1982 r.), pierwszy z ceną 5 zł, drugi 15 zł. Dziwne, bo mój wiersz z tego tańszego numeru jest dłuższy. Oto on:

Dwa końce

Za czasów dziadka Samuraja
szedł chłop Roztropek drogą bitą
i właśnie tutaj na rozstajach
spotkał był szefa z jego świtą.

Chłopek Roztropek mimochodem
w piśmie drogowym był uczony,
więc nie przepuścił  szefa przodem,
bo sam był właśnie z prawej strony.

Kodeks kodeksem, prawo prawem,
lecz przede wszystkim władza – władzą :
– Brać go za szmaty i na ławę,
niech mu tam dziesięć kijów wsadzą !

Chłop był uparty jak cholera
i  jeszcze miejsca tarł bolące,
ale gdy tylko się pozbierał,
krzyknął : – A kij, to ma dwa końce !

Pan zaskoczony skinął głową
i wezwał znowu swoje sługi:
– Ten chłop ma rację. Prawidłowo.
Wlejcie mu jeszcze końcem drugim.
…………………………………………………
Z tego nauki płyną, które
w tym jednym zdaniu chyba zmieszczę:
Jeśli już raz dostałeś w skórę,
to milcz, bo możesz dostać jeszcze.

W drugim z ocalałych tytułów była m.in. fraszka napisana z okazji odbywającej się właśnie wizyty rządowej delegacji Indii w Polsce. We wszystkich gazetach były artykuły odnoszące się do tej wizyty, więc i Karuzela zamieściła coś mojego, stosownego do okazji:

A propos Indii

Byłoby dobrze mieć już z głowy
to podobieństwo nie najlepsze:
Oni tam mają święte krowy,
a my tu mamy święte wieprze.

 

nagłowek Karuzeli z 1982 r.


Karuzelę
, tak jak wcześniej Muchę, zlikwidowano,  ale jak widzimy niewiele to pomogło – fraszka nie straciła na aktualności.
Ktoś by mógł zapytać:  A co ze Szpilkami, przecież wychodziły cały czas. Nie próbowałem wysyłać moich rzeczy do Szpilek, nie podobały mi się. Kupiłem je tylko kilka razy, zauważyłem, że było tam więcej polityki niż humoru, a jeśli było coś humorystycznego, było to mało śmieszne. Od czasu do czasu ratował numer wspaniały Załucki, ale to za mało na całe duże czasopismo.

Po Karuzeli miała w moim pisaniu nastąpić kolejna przerwa o nieokreślonej długości. Trwałaby ona parę lat, gdyby nie kolejny przypadek. Po 25 latach wędrówek po świecie wróciłem do domu do Krakowa, żeby wreszcie normalnie pomieszkać (normalnie, to znaczy nie w hotelach) i przy okazji remontu łazienki zetknąłem się po raz pierwszy z PRL-owską Spółdzielnią Remontową. Miałem do przerobienia instalację wodną w łazience. To, co zobaczyłem przy tej robocie tak mnie rozśmieszyło (innych by raczej rozwścieczyło), że postanowiłem rzecz opisać. Tekst o krótkiej historii remontu wysłałem do wychodzącego wtedy tygodnika społeczno-gospodarczego Veto. Od razu go wydrukowano i poproszono mnie o następny. Drugiej łazienki do remontu nie miałem, więc napisałem o czymś innym  – i znów wydrukowano, prosząc o kolejne teksty. To już był pewien nacisk, którego pewnie wcześniej mi brakowało. Nie wypadało powiedzieć, że mi się „nie chce”, zresztą zupełnie przyzwoite honorarium za publikacje sprawiło, że „chciało mi się”. I tak się zaczął mój czteroletni dobry okres współpracy z gazetą, w której moje teksty prozą spotkały się z nie mniejszym uznaniem czytelników niż obecne wiersze „kocie”. Ale to już inna historia.

Łączę serdeczności dla niezwykle sympatycznej Pinezki i jej Czytelników.

Franciszek Klimek

PS.
Dla przypomnienia:
Euterpe – muza poezji lirycznej i gry na flecie  (jednego i drugiego „kosztowałem”)
Erato – muza poezji miłosnej  (j.w.)
Terpsychora – muza tańca

Kolaż: summa/pinezka.pl
Zobacz też:
Była sobie gazeta – artykuł Joanny Cybulskiej o Szpilkach
Była sobie Filipinka  Agnieszki Drwal