Rzym, czwartek, 31 marca wieczorem
Kładę powoli dzieciaki spać. Nagle słyszę słowa męża: „Pogorszył się stan Papieża”.
Następne pół godziny spędzam słuchając wiadomości. Czuję dziwny przestrach.

Piątek, 1 kwietnia
Jestem w biurze właściwie tylko fizycznie. Gdzie znajdę najświeższe i najbardziej wiarygodne informacje? Otwieram strony ANSA – włoskiej agencji prasowej: „Papież w ciężkim stanie”.
Muszę też trochę pracować. Co jakiś czas zaglądam do internetu. Po paru godzinach pojawiają się na całej stronie słowa: „Papież w stanie bardzo ciężkim”. Ale „koncelebrowal rano mszę świętą”… Jak?
Koleżanka z Lublina odzywa się przez gg; czuje się, że emocje powoli rosną. W Polsce i tutaj.

Sobota, 2 kwietnia
Przykro czytać niektóre tutejsze tytuły lub słuchać hasłowych reportaży: „powolna agonia Papieża”, „wolne przesuwanie się w kierunku śmierci”, „Papież jeszcze rozmawiał” – straszne, okrutne, oczekujące w napięciu na śmierć… a może prawdziwe? Wyrażające to, co cicho myślimy i przeczuwamy? Chyba wielu z nas w głębi duszy czekało na tę ostatnią, najważniejszą wiadomość dnia…

„…nigdy o tym nie rozmawiałyśmy” – to słowa mojej najbardziej efektywnej, zawsze wymuskanej koleżanki z pracy, gdy w kilka dni później wykrzyknęłam: „nie wiedziałam, że byłaś wtedy na Placu Świętego Piotra!”. Była – właśnie w sobotę wieczorem, odmówiła różaniec… „Nie wiedziałaś, bo nigdy o tym nie rozmawiałyśmy.”

Każdy po swojemu, inaczej niż wszyscy lub podobnie jak wszyscy, odebrał wieczorną wiadomość, kończącą wielką epokę Polskiego Papieża.

Jest ciągle wieczór, wyjątkowo długi tego dnia… W pewnym momencie dzieciaki nie dają mi żyć i muszę nieodwołalnie włączyć im film animowany. Gdy wreszcie leżą w łóżeczkach, szybko wracam na RAI 1, gdzie są transmitowane modlitwy z Placu Św. Piotra. Jest jakoś inaczej?
Przez ekran przesuwa się pasek tekstu:
„21:37: IL PAPA E’ MORTO”.
„21:37: PAPIEŻ NIE ŻYJE”.

***
   Od tej chwili przełączam się na polskie kanały, by być razem z tymi, którzy czują to, co ja. Trudno sobie poradzić samemu w takiej chwili.
Bardzo późnym wieczorem dzwoni telefon. To mój polski przyjaciel, obecnie konsul w Szwecji, którego dawno nie słyszałam: Pyta: „Jak się czujesz?” Jak…? Płaczemy oboje. „Słyszysz – bije dzwon Zygmunta?!” Biegnę do pokoju – słucham: bije. Kiedy bił ostatni raz?
Wiele telefonów w wielu mieszkaniach dzwoniło tej nocy i przez następne dni.

* * *
Poniedziałek, 4 kwietnia.
Rano dzwoni mąż z pracy, czyli z jednego z papieskich uniwersytetów: pracownicy Watykanu z rodzinami mogą wejść złożyć ostatnie pożegnanie Papieżowi w Sali Klementyńskiej Pałacu Apostolskiego, gdzie wystawiono Jego ciało. Czy chcę pójść?
Nie wiem. To takie ziemskie – skłonić się przed ciałem, gdy nie ma w nim duszy. Czy Papież by chciał?
Ale – to ostatni hołd oddany ciału, które tę duszę dotąd nosiło. Tak – chcę iść.
„Pożyczę od kogoś drugi kask i podjadę po ciebie motorem, jak tylko będę mógł się urwać”.
Czekam na następny telefon, że już jedzie.
Za późno. Zamknięto Bramę Świętej Anny, bo na dziedzińcu wewnątrz murów watykańskich znajdowało się już kilka tysięcy oczekujących. Ruch kołowy w okolicy również został zatrzymany. Pracownik uczelni papieskiej podczas żałoby narodowej we Włoszech i w Stolicy Apostolskiej nie mógł „urwać się” na czas z pracy.
Wieczorem rozmawiam z przyjaciółką z polskiego konsulatu w Rzymie; oni weszli rano. „Dołączysz się do nas? Mamy w konsulacie sztab kryzysowy”. Albowiem Polska się mobilizuje – wielu rusza lub zamierza wyruszyć do Rzymu. Będzie darmowa „zielona” linia telefoniczna uruchomiona przez ambasadę na okres gorących dni; tylko czy potencjalni pielgrzymi w potrzebie będą o niej wiedzieć?
Nie dam jednak rady się dołączyć, bo jeszcze nikt nie wydłuży specjalnie dla mnie doby. Zresztą pamiętam z okresu Jubileuszu 2000 roku, a zwłaszcza z Dni Młodzieży w Rzymie w sierpniu roku jubileuszowego, że ogromna liczba pielgrzymów z Polski nie sprawiła nadzwyczajnych kłopotów konsulatowi, dyżurne telefony komórkowe rzadko dzwoniły nocą. Rzesze ludzi przyjeżdżających w celach religijnych to chyba zupełnie ktoś inny niż roszczeniowi wczasowicze.

Po południu ciało Papieża zostaje publicznie przeniesione z Pałacu Apostolskiego do Bazyliki Św. Piotra. Rozpoczyna się oczekiwanie na możliwość wejścia do Bazyliki – podziękować, pożegnać, oddać hołd…

Wtorek, 5 kwietnia
Serwisy prasowe uaktualniają informacje o zjawisku, ochrzczonym wkrótce nazwą „najdłuższa kolejka świata”. To nie wygląda jak kolejka. „To” wypełnia całe ulice, przecznice i najważniejszy na świecie Plac. Niektórzy wyruszają z daleka, aby podziękować za wszystko Papieżowi, wziąć udział w pogrzebie. A ja tu mieszkam!
Nie mogę znaleźć sobie miejsca w pracy. Wiem już, że dzisiaj stanę w „najdłuższej kolejce świata”.
Siedzę jak na szpilkach. Przeglądam w internecie polskie gazety… włoskie też. W końcu nie wytrzymuję – proszę koleżankę, żeby w razie czego mnie „kryła” i wychodzę wcześniej z biura nikomu się nie opowiadając.
Bez problemu dojeżdżam metrem w pobliże Watykanu, ale kiedy już wychodzę na ulicę, oczywiste jest, że panuje jakiś stan wyjątkowy: pierwsze napotkane osoby to karabinierzy patrolujący wyjścia z metra; przejeżdża policja i ambulansy; helikopter policyjny długo „wisi” nad okolicami Placu Św. Piotra. Idą grupy, wiele grup ludzi; idą pojedyncze osoby. Wszyscy w tym samym kierunku.
Decyduję się wejść w boczne ulice – tak powinno być szybciej. I jest – do czasu. Malownicze, łukowate przejścia w murach, prowadzące do ulicy równoległej z via della Conciliazione są zablokowane – morze ludzi. Dołączam do nich. Jest gorące popołudnie. Pracownicy Ochrony Cywilnej rozdają półlitrowe butelki z wodą mineralną; stojący przekazują je sobie z rąk do rąk.
Nie cierpię na klaustrofobię, ale momentami nieswojo się czuję w wąwozie ulicy ograniczonej z jednej strony grubym murem, z drugiej – wysokimi kamienicami. Czasem trudno złapać oddech. Na szczęście trochę wieje wiatr, a między kamienicami zdarzają się przecznice, w których stoją policjanci. Zauważam, że grupy posuwają się wolniej, bo idą razem; nie czekam na nie, jeśli jest luka – wchodzę w nią i przesuwam się do przodu. Z zasłyszanych rozmów i z napisów na transparentach dowiaduję się, kto skąd przyjechał, jak długo już czeka, o której ma pociąg czy autobus powrotny. Oni jeszcze nie wiedzą, ale ja już wiem, znając długość ulicy, która posuwa się masa ludzka i obserwując tempo „kolejki”, że w żadnym wypadku nie zdążą na swoje pociągi.
Atmosfera jest trochę pielgrzymkowa, trochę pogrzebowa i trochę, choć w najmniejszym stopniu wycieczkowa. Grupki młodzieży co raz skandują: „Giovanni Paolo!” Jak zawsze, gdy On był blisko. Inna grupa odmawia litanię. Włoscy harcerze śpiewają jakąś pieśń (piosenkę?) przy wtórze gitary.
Minęły pierwsze i najcięższe dwie godziny w upale i klaustrofobicznej atmosferze ulicy Borgo Pio. Dochodzimy wreszcie do via della Conciliazione. Tu już przestaje ciążyć mi oczekiwanie. Czy to tylko moje wrażenie, czy też rzeczywiście napięcie oczekiwania nasila się, jako że w oddali widać Bazylikę Św. Piotra. Na jednych telebimach transmitowana jest z jej wnętrza nieustająca pielgrzymka do katafalku z ciałem Papieża, słychać wyraźnie modlitwy i śpiewy, na innych – fragmenty filmów z Jego pielgrzymek, a także fotografie z dzieciństwa i młodości.
Można poprosić któregoś z przedstawicieli licznych, acz ludzkich „służb” porządkowych i wyjść za barierki na wolne od ludzi obrzeża ulicy, kupić coś do jedzenia, przysiąść na ławce; wolę jednak nie wychodzić, bo może właśnie ruszymy dalej?
Dzwoni moja kuzynka, która parę godzin po mnie, też prosto z pracy, przyjechała w okolice Watykanu. Dokładnie – w okolice; do samego Watykanu ma jeszcze kilka godzin czekania; niemożliwe, aby przedarła się do mnie.
Niektórzy rozmawiają z wolontariuszami Ochrony Cywilnej; któryś z nich z uśmiechem mówi: „…od trzech dni nie widziałem dzieci, nie byłem w domu. Zmiana trwa 12-15 godzin, potem już nikt nie chce jechać przez Rzym do domu, żeby wrócić tu znowu po kilku godzinach… tu śpimy, mamy niedaleko pomieszczenia z materacami…”. Wieczorem Ochrona Cywilna będzie rozdawać koce, bo noce rzymskie są chłodne i bardzo wilgotne, nad ranem – gorącą herbatę i bułki.
Wreszcie osiągamy Plac Świętego Piotra. Na jego skraju – metalowe wysokie rusztowania, na nich kamery, kłęby kabli, prezenterzy telewizyjni; to stąd kamery obejmują prawie cały Plac, który widzimy w telewizji wszystkich kontynentów. Wije się przezeń spiralnie wąż ludzki szerokości kilku (kilkunastu?) metrów.
Po przeszło pięciu godzinach jestem na schodach Bazyliki Świętego Piotra. Wyłączam telefon. Tyle razy tu byłam, nigdy w takim napięciu, oczekiwaniu, nastroju. Wchodzimy.
Na początku widzę w oddali jedynie żółty, świetlisty witraż z gołębicą symbolizującą Ducha Świętego. Wnętrze Bazyliki jest tylko częściowo oświetlone. Idziemy w stronę prezbiterium, w stronę Papieża. Do Niego.

* * *

    Ilustr. Joanna Titeux/ pinezka.pl

    Wychodzę z Bazyliki Św. Piotra po 45 minutach. Jest godzina 21:00. Plac i via della Conciliazione są jak przedtem wypełnione ludźmi. Idąc pasem bezpieczeństwa, widzę nagle w połowie ulicy kilka dużych sztandarów, pod nimi – czarne pióropusze na walcowatych czapkach – polscy górnicy! Nie pamiętam w tej chwili o deficytowych kopalniach i strajkach, myślę tylko, że z tak daleka jechali i tyle czekali na słońcu w swoich mundurach…
W domu włączam telewizor, gdzie watykański kanał Telepace transmituje nieustannie hołd składany przez rzekę ludzką Ojcu Świętemu. Nagle – widzę te same sztandary i pióropusze! Doszli! Jest godzina 23:30. Pochylają swoje sztandary…
Zaraz potem, w prezbiterium, blisko katafalku, widzę klęczącego polskiego księdza, księdza-przyjaciela, który dawał mi kilka lat temu ślub, piastującego dość ważne stanowisko w kościelnej hierarchii; ksiądz ma podniesioną głowę – wiem, że jeśli tylko zobaczył delegację górników (a trudno ich nie dostrzec), musiał ich wpuścić do prezbiterium, gdzie w spokojnym skupieniu łatwiej można pożegnać Papieża.

* * *
   Od północy dnia pogrzebu Rzym zostaje zamknięty dla prywatnego ruchu czterokołowego w obrębie Wielkiej Obwodnicy; zamknięte są szkoły, instytucje państwowe i wiele prywatnych. Specjalne autobusy już od kilku dni łączą węzłowe punkty na terenie całego miasta z rejonem Watykanu. W dzień pogrzebu na niektórych z nich, zamiast nazwy przystanku końcowego, kierowcy wyświetlili napis „Guidaci Karol” – „Prowadź nas, Karolu”.

Rzym – miasto niesamowite. Z dnia na dzień napłynęły doń najpierw tysiące, potem dwa miliony ludzi. Oplakatowane: „Dzięki. Rzym opłakuje i żegna swojego Papieża” – bo to także był ich Papież, nie tylko nasz! A zatem: „Dzięki, Ojcze Święty. Twoja Diecezja”; „Dobry człowiek”. I wiele innych.

* * *
   Skończyła się epoka Wielkiego Pontyfikatu.
Zaczęła się nowa.


Ilustrowała: Joanna Titeux/ pinezka.pl