Dzień jak co dzień. Problem roku 2000 przeżyliśmy, bańka internetowa była gotowa do pęknięcia. Lecz jeszcze nie pękła. To był nasz czas, nas – informatyków. Pracownicy na stałych etatach dyskutowali z niezależnymi konsultantami na temat wyższości BMW nad Audi. W sąsiednim biurze pracował facet szybko dokształcony po studiach (plus-minus) z ekonomiki sportu, który dolatywał co tydzień do Szwajcarii  z Niemiec, za zwrotem kosztów, ma się rozumieć.

Stukaliśmy więc sobie spokojnie w klawiatury, gdy tenże właśnie z dość przerażoną miną wpadł do biura i zaczął coś opowiadać o samolotach i WTC. Chwilę trwało, zanim zrozumieliśmy, o czym mówi i że jest to ponoć zdarzenie realne. Może inni wrócili do normalnego rytmu (wątpię), ja w każdym razie zabrałem się za weryfikowanie informacji. Na cnn.com nie dało się wejść, więc z satysfakcją wybrałem gazeta.pl. Powoli zaczęło do mnie docierać, co się stało.

Wieczorem miałem kurs języka, konkretnie był to konwersacyjny hiszpański, więc wojna, czy nie, ale zapłacone, to zapłacone, trzeba iść. Na lekcji dość szybko rozmowa przeszła na oczywisty temat. Nauczycielka lokowała sprawę w kontekście walki o wyzwolenie Palestyny, poza tym była zachwycona perwersyjną estetyką ataku. Nauczycielka ma zawsze wstępną przewagę, wreszcie się jednak odezwała pewna dziewczyna, że to są przecież prawdziwi ludzie. Ja zastanawiałem się nad konsekwencjami, bo miałem już przed oczyma wizję wiwatujących tłumów od Rabatu po Jakartę. A po drodze obalony proamerykański rząd w Pakistanie i wszechislamskie imperium dysponujące bronią atomową i rakietami. Poprzednim razem miałem takie uczucie w marcu 1969, gdy oddziały chińskie zajęły kontrolowaną przez Rosjan wyspę Damanskij na Ussuri. Na świadomy odbiór kryzysu kubańskiego byłem za mały.

Zamailowałem do moich znajomych w Ameryce. Kolega, u którego mieszkałem tydzień na Manhattanie (42 ulica) rok wcześniej, nie meldował się. Wreszcie odpowiedział, używając w stosunku do Arabów słów wysoce niecenzuralnych. Widział na własne oczy osuwające się wieżowce. Podczas tamtego pobytu zrobiłem sobie wycieczkę statkiem dookoła Manhattanu, mam zdjęcie ze mną i wieżami w tle. Nigdy bym nie przypuszczał, że jestem trwalszy. Wtedy też pewnego wieczora podszedłem pod wieże, zastanawiając się, czy by nie wjechać na górę. Pora była odpowiednia, już po zachodzie, zapowiadał się wspaniały widok. Czasem wjeżdżam na takie rzeczy, a potem zawsze stoję plecami do ściany i jestem szczęśliwy, jak w końcu zjadę. Trochę się też robiłem senny, więc pomyślałem: „Ech, może innym razem…”

A potem z tych wrażeń zrodziło się opowiadanie Pizza u Gino.

Zobacz też:
Septembereleven (Anna Fudyma)
9/11 (Nowy Jork) (Anna Kubala)
Mój 11 września (Zakopane) (Monika_kot Śniedziewska)
11 września (Düsseldorf) (Joanna Titeux)