Wywiad z Kazimierzem Kyrczem Jr*


Na wstępie chciałbym zapytać o początki Twojej „kariery” pisarskiej. Kiedy po raz pierwszy stwierdziłeś, że pisanie horrorów jest zajęciem, które daje Ci satysfakcję?

Heh, zastrzeliłeś mnie tym pytaniem. Szczerze mówiąc nie pamiętam takiego jednego przełomowego momentu. Nie był to świadomy wybór w rodzaju – budzę się rankiem, po ciężkiej nocy wypełnionej koszmarami o końcu świata i postanawiam, że odtąd będę tworzył horrory przez duże „ha”. Pierwszym z moich tekstów, który można zakwalifikować do tego nurtu, było Teraz i na zawsze. Kiedy wysłałem ten tekst do Fantastyki, Maciej Parowski odpisał mi coś w tym stylu, że nie przyjmie opowiadania, bo jest zbyt śmiałe obyczajowo i nie wie, jak na to zapatrywałby się wydawca pisma. Pewnie świadczy to o mojej niedojrzałości emocjonalnej, ale te słowa sprawiły mi mnóstwo frajdy. Utwierdziły mnie w przekonaniu, by autocenzurę ograniczyć do niezbędnego minimum.

Jak przedstawiał się Twój debiut papierowy? Poszło jak z płatka?

Gdyby spojrzeć na sytuację z boku, można by tak stwierdzić. Pierwsza moja miniatura, Horrorarium, ukazała się w Ubiku  jesienią 2003 roku, a już w osiem miesięcy później do księgarń trafił Piknik w piekle. Porażające tempo, prawda? Ale tylko ja wiem, ile kosztowało mnie to zdrowia i nerwów. Szczególnie jeśli chodzi o użeranie się z wydawcą.

Śledząc rozwój literackiego horroru w Polsce odnoszę wrażenie,  że sytuacja na rynku wydawniczym nie wygląda zbyt ciekawie. Zastanawiam się, jaka jest tego przyczyna. Czyżby w naszym kraju było aż tak niewielu pisarzy uprawiających ten gatunek? Próbując przywołać nazwiska autorów, którzy publikują grozę, mam spory problem. Kyrcz, Kain, Śmigiel, raz. Orbitowski, dwa. Momentami o horror ociera się Grzędowicz. Gdzieś w zakamarkach mego umysłu przebłyskują mniej znane nazwiska, lecz nie jest ich wiele. Jak myślisz, co jest przyczyną takiego stanu rzeczy? Czyżby brakowało dobrych twórców horroru w Polsce?

Raczej brakuje dobrych wydawców, wiesz, takich z prawdziwego zdarzenia. Ludzi, którzy nie myśleliby o książkach tylko przez pryzmat kasy, którą mogą na nich zarobić. Zresztą, nasz rynek księgarski też nie jest zdrowy. Bo czy czymś normalnym jest to, że hurtownia bierze od wydawcy nawet 50% ceny okładkowej i do tego jeszcze płaci z trzymiesięcznym opóźnieniem? Paranoja. Poza nazwiskami, które wymieniłeś, jest jeszcze całkiem spora liczba młodych obiecujących autorów. Nie będę się bawił w wyliczanki, ale jestem pewien, że wkrótce nasze zachwaszczone poletko grozy zmieni się w ogród pełen krwiożerczych kwiatów…

Skąd ta pewność? Jak na razie nic na to nie wskazuje.

Nie bądź takim pesymistą. Mamy sporo serwisów internetowych poświęconych tej tematyce, coraz więcej ciekawych książek, pisma i wydawnictwa ogłaszają konkursy literackie na opowiadania grozy… Jest popyt, jest zainteresowanie, przyjdzie czas i na sukcesy.

Jak powszechnie wiadomo, sporo tekstów napisałeś wraz z Dawidem Kainem. Odkąd sięgam pamięcią, biorąc pod uwagę zarówno publikacje internetowe, jak i papierowe, ściśle ze sobą współpracujecie. Ciekawi mnie, jak się poznaliście. Który z Was jako pierwszy wyszedł z inicjatywą, by połączyć siły?

Pamiętam, że to ja pierwszy odezwałem się do Dawida. Spodobało mi się jego opowiadanie Alkochochlik i pomyślałem, że fajnie będzie napisać coś razem. Okazało się, że świetnie się dogadujemy, więc po pierwszym opowiadanku szybko pojawiły się następne. Kilka tekstów napisałem też z Łukaszem Śmiglem, dla naszej Głowy do kochania znalazło się miejsce zarówno w Alfred Hitchcock poleca jak i w Przekroju. Lubię pisanie w duetach – w ten sposób nie wpada się w marazm, no i jest dużo ciekawiej.

A gdybyś miał teraz wymienić nazwisko cenionego przez siebie pisarza, z którym chciałbyś wspólnie coś stworzyć…

Jest taka osoba, ale na razie jej tożsamość zachowam dla siebie, żeby nie zapeszać, bo może się uda… Drugim pisarzem, z którym chętnie nawiązałbym współpracę, jest junior jak i ja. Myślę o Dariuszu Zientalaku, którego Robaki zębowe uważam za przejaw geniuszu.

Znany jesteś głównie ze świetnych opowiadań. Można powiedzieć, że sprawdziłeś się jako twórca krótkich form, które cechuje oszczędność w słowa i niemal namacalna atmosfera tajemniczości. Kto czytał zbiory Piknik w piekle czy Horrorarium, doskonale wie o co chodzi. Mnie zaś bardzo interesuje, czy masz w planach wydanie powieści?

Dziękuję za słowa uznania. Cieszę się, że są osoby, którym podoba się to, co dotąd napisałem. Co do powieści, to gotowa wizja od dawna plącze się po moim uzwojeniu, ale nie mam bladego pojęcia, kiedy znajdę czas na to, by przelać ją na papier.

Zdradzisz czytelnikom choćby mały szczegół? Cóż to za wizja?

Głównym bohaterem powieści będzie bliska mi duchowo postać oficera policji, sponiewieranego psychicznie przez różne życiowe kataklizmy. Faceta, który w otaczającym go chaosie próbuje z jednej strony rozwiązać zagadkę serii zabójstw bliskich mu osób, z drugiej natomiast ponownie uwierzyć w miłość. Akcja będzie osadzona w swojskich realiach czwartej, a może już piątej RP.

Pomysły na powieści Deana R. Koontza wielokrotnie rodzą się, gdy pisarz prowadzi auto podczas wieczornych wypadów z rodziną do lasu. Graham Masterton śledzi programy o seryjnych morderstwach, metodach zabijania, następnie tworzy krwawą historię, która w mniejszy lub większy sposób łączy się z autentycznymi wydarzeniami. Ponoć Stephen King wielokrotnie zaczynał pisanie powieści, nie zastanawiając się, jakie będzie miała zakończenie – a więc totalny spontan. Jak to wygląda u Ciebie? Skąd czerpiesz pomysły?

Nie mam jednego, stałego źródła inspiracji. Czasem jest to nastrój, jakieś wyrwane z kontekstu zdanie, przeczytane czy zasłyszane, dajmy na to, w autobusie, kiedy indziej efekt czegoś, co mi się przytrafiło, czy wieloletnich przemyśleń. Stosunkowo rzadko planuję całe opowiadanie, najczęściej jednak wiem, do czego dążę. Może zabrzmi to śmiesznie, ale zdarza mi się, że od początku do końca „coś” pisze za mnie i nie mam pojęcia, skąd wzięły się takie a nie inne sformułowania. Co nie znaczy, że tworzę w „odmiennych stanach świadomości”, hehe…

Nie omieszkam zapytać o Twojego ulubionego twórcę literackiej grozy. Kogo w tej kwestii cenisz najbardziej?

Od czasu, gdy przeczytałem Urazy mózgu Kathe Koji, nie udało mi się jeszcze podnieść z klęczek. Ta pisarka, która niestety zarzuciła grozę na rzecz literatury dla młodzieży, ciągle potrafi rozpalić moją wyobraźnię i jednocześnie zmrozić mnie do szpiku kości. Poza nią lubię także niektóre rzeczy Petera Strauba czy Jonathana Carrolla (szczególnie Krainę Chichów). Ostatnio z prawdziwą przyjemnością przeczytałem też obie powieści o Dexterze autorstwa Jeffa Lindsaya. Inna sprawa, że horrory nie są przeważającą częścią moich lektur. Wynika to w dużej mierze ze świadomego wyboru – po prostu nie chcę się zapętlać, powielając schematy stosowane przez innych autorów mniej lub bardziej niesamowitych opowieści.

Zapewne wpadła Ci kiedyś w oko któraś z powieści Guy’a N. Smitha. Jakże znany autor! Ponad sto opublikowanych, nieźle się sprzedających powieści. Ostatnio czytałem o fanklubie Smitha – cała masa czytelników zwala się autorowi na głowę, jak gdyby widzieli w jego książkach coś absolutnie doskonałego. Z drugiej strony – mamy tu do czynienia ze śmiesznym paradoksem – od dawna uważany jest za megagrafomana. Twierdzi tak nie tylko rzesza czytelników lubujących się w horrorze, ale również krytycy i wydawcy. Wystarczy przebrnąć przez pierwsze strony którejś z książek Guya – błędy stylistyczne, bezbarwne postacie, denna fabuła, kiepścizna, brak logiki. Jak myślisz, na czym polega fenomen popularności tego autora?

Zetknąć się z tym rzeczywiście zetknąłem, ale tylko wizualnie. Omijam podobne „dzieła” szerokim łukiem. Ciężko mi więc zgadywać, co ludzi przyciąga do takich gniotów. To jest raczej pytanie dla socjologów…

Omijasz łukiem, ale najpopularniejszy w latach osiemdziesiątych cykl „Kraby” kojarzysz? (śmiech). Okay, wyjątkowo nie poproszę, abyś odpowiadał. A na przykład Masterton? Co myślisz o jego twórczości?

Kiedyś czytałem mnóstwo negatywnych recenzji książek Mastiego. Wieszano na nim psy za różne różności. Myślałem sobie: oki, następnym razem sprawdzę, czy koleś naprawdę jest taki daremny. Długo miałem ciekawsze lektury, ciągle więc odkładałem ten sprawdzian… Minęło kilka lat i opowiadanie Ogród Floriana, które napisałem z Dawidem, wygrało w konkursie ogłoszonym przez nieistniejący już serwis Kostnica. Nagrodą były książki Mastertona. I co? Przeczytałem je bez bólu. Może bez wstrząsów, ale już na przykład część tekstów z Festiwalu strachu była po prostu świetna. Wychodzi na to, że warto na własnej skórze sprawdzić, co jest dobre, a co nie. Może więc kiedyś sięgnę po te nieszczęsne Kraby…?

Tak sobie rozmawiamy, Kazku, o horrorze, a mnie błąka się po głowie kolejne oryginalne pytanie. Oto bowiem Andrzej Lepper oświadczył wszem i wobec, że zmierza wydać książkę. Kiedy o tym usłyszałem, popadłem w głęboką zadumę (generalnie już teraz rokuję bestsellerową sprzedaż). Nie sądzisz, że książka sama w sobie będzie „horrorem”?

Coś takiego wydaje się jak najbardziej realne. Najgorsze jest to, że ta książka – o ile byłaby oparta na autentycznych zdarzeniach i traktowała o naszej scenie politycznej – z pewnością byłaby przerażająca. Smutne, ale prawdziwe.

Jaką receptę na zaistnienie w wydawniczym światku wydałbyś młodym, ambitnym autorom?

Pozwól, że przytoczę tu historyjkę z mojej zamierzchłej przeszłości. Wybrałem się kiedyś z kumplem na próbę zespołu Closterkeller. Ich wokalistka doradziła nam, żebyśmy dali sobie siana z graniem, bo to ciężki i niewdzięczny kawałek chleba. Oczywiście nie posłuchaliśmy jej, kombinując sobie mniej więcej w taki deseń: no tak, pewnie widzi, że rośnie jej konkurencja, więc chce nas zniechęcić. Minęło kilka lat i zrozumiałem, że miała rację. Ale każdy wie swoje… A wracając do słowa pisanego – moim zdaniem oprócz odrobiny talentu i oceanu pracy potrzeba także rozwagi i samokrytyki. No, bo jeśli napisałeś coś, czego sam nie chciałbyś przeczytać, to po co katować tym czytelnika?

Co, oprócz pisania, pochłania Twój wolny czas?

Zabieganie o to, by moje teksty trafiły do nieba wszystkich tworów literackich – czyli do druku.

Znam wielu autorów, którzy nazywają się pisarzami, mając na koncie jedno czy dwa opublikowane opowiadania. Znam też takich, których dorobek literacki jest znacznie większy – powiedzmy kilka poczytnych powieści – a którzy za nic w świecie nie określiliby się mianem „pisarz”. Jakie stanowisko zajmujesz w tej kwestii? Co twoim zdaniem znaczy – być pisarzem?

Pisarz to brzmi dumnie, patetycznie. Kiedy słyszę to słowo, automatycznie oczami wyobraźni widzę oderwanego od rzeczywistości kolesia w garniturze i okularach ze szkłami grubymi jak denka od jabcoka, przeraźliwie nudnego i zapatrzonego w siebie i swoją ponadprzeciętną inteligencję. Mam nadzieję, że nigdy nie zmienię się w takie monstrum… Myślę, że jestem po prostu autorem opowiadań szeroko rozumianej grozy i groteski.

Na koniec zapytam o Twoje plany wydawnicze. Jakiego typu publikacji mogą się po Tobie spodziewać czytelnicy?

W czasie ostatnich wakacji nawiązałem współpracę z Łukaszem Radeckim z serwisu Horror Online. Jak dotąd wspólnie napisaliśmy kilka tekstów. Jeśli uda nam się zrealizować przyjęty biznesplan, to w ciągu roku powinna ukazać się książka. Jednak będzie to rzecz znacznie różniąca się od tego, co znalazło się w Pikniku w piekle czy Horrorarium. Na pewno będzie w niej mniej groteski, większy nacisk położymy na psychologicznie rozbudowaną grozę. Choć oczywiście może być różnie, w końcu książka jeszcze nie jest gotowa. Ponadto mój tekst ma znaleźć się w przygotowywanej do druku tematycznej antologii. Co jeszcze? Cóż, swoimi tworami ciągle szturmuję redakcje różnych pism. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.

Bardzo dziękuję za rozmowę. Życzę dalszych sukcesów literackich!

Wywiad przeprowadził: Robert Cichowlas
Styczeń 2007

——
* KAZIMIERZ KYRCZ JR – jeden z popularniejszych pisarzy polskiej grozy. Urodził się w 1975 roku w Krakowie. Szeroko pojętą fantastyką interesuje się odkąd zaczął czytać. Swoje utwory publikował zarówno w czasopismach fantastycznych: Magazyn fantastyczny, TDH, Ubik, jak i w internecie (m.in. Carpe Noctem, Esensja, Fahrenheit, Katedra, Nowa Gildia, Horror.com). W 2004 roku ukazał się jego debiutancki zbiór opowiadań (napisanych wspólnie z Dawidem Kainem), zatytułowany Piknik w piekle.
Książka momentalnie zdobyła rzeszę czytelników i stała się lekturą obowiązkową każdego fana literatury horroru. W kwietniu 2006 roku ukazało się Horrorarium – drugi zbiór opowiadań napisanych z Kainem. Teksty obu autorów epatują okrucieństwem, erotyką i wulgaryzmami, odzwierciedlając stany emocjonalne bohaterów oraz współczesne realia. Okraszone czarnym humorem trzymają dystans wobec elementów grozy. Przedstawiają groteskowe, sprzeczne z prawdopodobieństwem i logiką świata, sytuacje.
Oprócz pisania Kazimierz Kyrcz interesuje się muzyką. Założył zespół Lusthaus, następnie udzielał się w formacjach Klandestein i Siamese Twins. Zagorzały fan The Cure, nie stroni jednak od młodszych stażem kapel: Swans, Curve, czy Garbage. Przez jakiś czas łączył muzykę z pisaniem, współredagując zin Trans. Zdarzało mu się organizować koncerty z cyklu „Mroczne Strony Rocka”, na których grało m.in.: Variete, Pornografia, czy Daimonion.
W życiu osobistym szczęśliwy mąż i ojciec.