Filipinka i nie tylko
Wywiad z Laurą Bakalarską
Pinezka: Gdzie zaczynałaś swoją drogę dziennikarską – w Filipince, czy też gdzie indziej?
Laura Bakalarska: Jako piętnasto- albo szesnastolatka pisywałam do Na przełaj, Filipinki, Świata Młodych i Radaru. W klasie maturalnej opublikowałam dwa teksty w Polityce. Jednak pierwszą pracę etatową dostałam właśnie w Filipince.
Filipinka była kultową gazetą dla dziewcząt przez prawie 30 lat (a może dłużej?). Czy też tak ją odbierałaś? I jak to było – być dziennikarką w kultowej gazecie?
Wtedy Filipinka wcale nie była kultowym czasopismem. Była traktowana lekceważąco i z pobłażaniem, a ja, kiedy zwracałam się do jakichś ludzi z prośbą o wywiad, bywałam pytana: „Ach, Filipinka. A opowiadania o miłości pani pisze?” Co oznaczało, że ta gazeta zajmuje się wyłącznie marginaliami i pierdoletami. Pisanie o miłości było czymś poniżej poziomu prawdziwego dziennikarza. Być może na ten lekceważący ton nakładało się także i to, że Filipinka była pismem poza obiegiem – nie podlegała decyzjom jakiejś organizacji nadrzędnej: ZHP czy innej Federacji Młodzieży. Wisiały nad nią tylko cenzura i Wydział Prasy KC – a to i tak było nieuniknione.
Filipinka miała artykuły na naprawdę dobrym poziomie, starała się raczej podciągać do tego poziomu czytelnika, niż odwrotnie. Czy dla Ciebie pisanie dla nastoletniego czytelnika różniło się czymś od pisania dla dorosłych?
Tak: było zdecydowanie trudniejsze, ponieważ nastoletni czytelnik jest wyjątkowo uczulony na fałsz, klepanie po ramieniu, podlizywanie się. Ale jest to też czytelnik bardzo wdzięczny – jak się do niego mądrze zagai, to mądrze odpowiada.
Czy to prawda, że byłaś Filipem?
Prawda. Jam ci jest Filip z Brązowymi Oczami*. Ogromnie przepraszam, jeśli tą wypowiedzią rujnuję komuś wizję rzeczywistości i złudzenia. Ale drugiego takiego faceta jak ja, to nie ma na całym świecie.
Obecna Filipinka, oprócz tytułu, nie ma nic wspólnego z tą „starą”, z czasów gdy była jeszcze dwutygodnikiem – czy uważasz, że ta zmiana była nieunikniona? Czy to signum temporis, czy tylko prawo silniejszego?
Myślę, że ta transformacja była nieunikniona. Nie spodziewałam się jednak, że dokona się tak szybko. Jest pochodną wolnego rynku, gonienia za pieniędzmi, trafienia Internetu pod strzechy, pokazowego ukatrupienia RSW, zdominowania rynku prasy przez wydawców niemieckich i wielu innych elementów. W takich okolicznościach przyrody na rynku nie ma miejsca na pismo ambitne, czyli w domyśle sprzedające się w niskim nakładzie.
Masz córkę w wieku nastoletnim – jakie jest jej zdanie o współczesnej Filipince i ogólnie, o obecnej prasie dla dziewcząt (o ile czytuje)? A może Twój Dzieć zna starą Filipinkę i ma o niej opinię?
O nowej Filipince Dzieć ma zdanie jak najgorsze. Kilka lat temu przynosiłam ją czasem – miałam w deputacie wraz z innymi perłami kunsztu dziennikarskiego i intelektu jak Bravo, Bravo Girl. Dzieć je przeglądał tak jak ludzie czasami gniją przed telewizorem: żeby mieć na co ponarzekać. Natomiast czasem przegląda wycinki ze starej „F” i ona ma jego akceptację. Niestety – nawet własnych felietonów nie mam całkowicie skompletowanych. Tak to jest, jak się człowiek przeprowadza.
A wracając do Dziecia. Dzieć za fascynujące uważa teksty dotyczące biologii, chemii organicznej oraz ekonomii. Gazetki adresowane do młodzieży nie mają mu w tych kwestiach nic do zaoferowania.

Zaznałaś „bycia dziennikarzem” zarówno za czasów PRL, jak i w dobie kapitalizmu. Potocznie uważa się, że trudniej było pracować w tym zawodzie „za komuny” ze względu na cenzurę. Czy też tak uważasz? Jak według Ciebie wypada to porównanie?
Potocznie jest się w błędzie. Cenzura z Mysiej była niczym w porównaniu do samowoli kapitalistycznych wydawców. W dodatku na Mysiej o 14.00 następowała zmiana i jak człowiek nie zmiękczył porannego cenzora, to mógł pertraktować z popołudniowym. A teraz o żadnej dyskusji nie ma mowy. Ale w ogóle to nie jest tylko sprawa cenzury. Także tego, że zmienił się charakter pracy dziennikarza. Dziennikarz na ogół nie jest zatrudniany jako dziennikarz, a jako redaktor. Odsiaduje dupogodziny, wykonuje mnóstwo pracy, którą kiedyś robił redaktor techniczny, a tekst o tym, jaką torebkę nosi się w tym sezonie, ląduje na czołówce. Te i inne okoliczności spowodowały, że postanowiłam odejść z dziennikarstwa. Ja nie taki zawód wybierałam. Miło było, ale się skończyło. Co nie oznacza, że zniknę z Pinezki albo zamknę moje blogi.
Mamy teraz nowe środowisko medialne – Internet. Chyba czujesz się w nim dobrze, skoro prowadzisz trzy blogi i publikujesz swoje teksty w portalach internetowych. Jakie są, Twoim zdaniem, blaski i cienie dziennikarstwa internetowego?
Blog jest szczególnym miejscem w sieci. Po jakimś czasie autor dorabia się swoich czytelników, którzy tworzą kółko różańcowe adoracji bloga i jego autora. To jest bardzo przyjemne. Nadto autor ma możliwość wyrzucania w niebyt komentarzy, które mu nie odpowiadają: są głupie, nierozumne, ordynarne, tyczą się osoby autora a nie tego, o czym pisze. W portalach jest już gorzej. Obserwuję nieumiejętność analizy i rozumienia najprostszego tekstu, atakowanie autora, dyskusje nie na temat, a dysortografia jest normą.
Z wykształcenia jesteś etnografem. Czy wpływa to na Twój sposób postrzegania otoczenia, zwłaszcza społeczności internetowej?
Tak sądzę. Etnografia daje fajne narzędzia naukowe, możliwość rozumienia procesów społecznych i kulturowych, pozwala na przemieszczanie się między dyscyplinami i pozwala zachować dystans. W każdym razie – mnie.
Czy istnieje, według Ciebie, przepis na dobrą gazetę?
Pewnie istnieje – tylko że rynek został już tak dogłębnie i chyba nieodwracalnie zepsuty, że taka gazeta prawdopodobnie nie miałaby wzięcia. Obecnie od gazety oczekuje się, że będzie śpiewać, grać, recytować, haftować. Stała się już tylko dodatkiem do gadżetu, a nie wartością samą w sobie.
Które gazety z obecnie wydawanych najbardziej cenisz?
Przyznam się: prawie nie czytam gazet. Wiem, w jaki sposób się je robi. Nie widzę żadnej różnicy między Chwilą dla ciebie a Marie Claire. Tak samo myśli się tam o tekstach jak i o strukturze całego czasopisma. Różnice są kosmetyczno-kamuflażowe: w jednym bohaterka tekstu ma najwyżej średnie wykształcenie i męża mechanika samochodowego i nie zna słowa „epigon”, a w drugim pracuje w agencji reklamowej, a jej mąż ma kancelarię notarialną, czy coś w tym rodzaju i słowo „epigon” jak najbardziej zna. Niemniej obie opowiadają o tym, że wybierały między partnerem a przyjaciółką.
Żeby nie było, że żyję jak tabaka w rogu powiem, że cenię Forum i Przegląd Tygodniowy. Czasem przeglądam Nie.
Czy naprawdę nienawidzisz gotować?
Bloga Nienawidzę gotować założyłam dla draki. Sama byłam ciekawa, czy jestem w stanie (i jak długo) pisać o garach. Nie ukrywam: rzeczywiście nie bardzo lubię gotować. Niemniej muszę przyznać, że odkąd mój Dzieć przestał sobie winszować wyłącznie mięso kurzęce oraz potrawy wegetariańskie, moje wejście do kuchni nie jest każdorazowo batalią. Można powiedzieć nawet, że stało się bajką i nie jest to bajka braci Grimm.
Dziękujemy za rozmowę.
——
*) w 1992 roku Laura Bakalarska odeszła z redakcji i rubrykę Filipa przejął ktoś inny – Filip z Brązowymi zmienił się w Filipa z Zielonymi.
Zobacz też: Była sobie Filipinka
Blogi Laury Bakalarskiej: Towary Mieszane i Nienawidzę Gotować