11 września (Düsseldorf)
Nie. Nie pamiętam dokładnie, co robiłam jedenastego września roku dwa tysiące pierwszego. Śniadanie owiewa mgła. W ogóle całe przedpołudnie. Na pewno spędziłam je z dzieckiem. Na pewno było piękne bezchmurne słońce. Tak piękne, że postanowiłam nie psuć sobie tego dnia włączaniem telewizora.
Aż do chwili gdy dostałam od mojego Brata SMS-a o zupełnie szokującej treści: „Asinku, włącz telewizor. Terroryści zaatakowali Amerykę. Pewnie będzie niefajnie w najbliższym czasie na świecie”. Mój Brat jest ostatnią na świecie osobą, która by namawiała kogokolwiek do włączenia TV.
Więc włączyłam. Nie zrozumiałam od razu tego, co zobaczyłam. Przez kilka chwil myślałam, że chodzi o jakiś makabryczny film. Gdy pojęłam – niezrozumienie, ból, wściekłość, i raz jeszcze – niezrozumienie, jak można było. Tak tępo. Tak bezwzględnie. Tak bardzo przypadkowo wybrać ofiary. Bez względu – nawet – na przynależność religijną.
Następne godziny i dni upłynęły z telewizorem, z jakąś somnambuliczną zależnością od obrazu dwóch dymiących wieżowców. I z rozciągniętym w czasie kawalątkiem nadziei, że się obudzimy i że to wszystko nieprawda.
Tego dnia, poza porządkiem świata, kompleksem budynków, tysiącami ludzkich istnień został też bezpowrotnie zniszczony mój mały egoistyczny światek, ograniczony do własnego podwórka, zdefiniowany zaimkami „mój, nasz”. Zakradł się niepokój. Przeczucie, nie – obawa, że może człowiek nie jest z natury dobry…
Zachwianie fundamentów.
Chwieją się do dziś, bo w całym świecie szerokim roi się od ludzi, co są ludziom wilkami. Madryt, Londyn, dzieci biesłańskie, Afryka będąca jedną wielką raną….
Chwieją się, bo świat dzielimy na nasz i nienasz. Nad katastrofami w naszej częsci świata rozdzieramy szaty. Poświęcamy im pierwsze strony gazet, najlepszy czas w telewizji, wielkie akcje charytatywne. Katastrofy nienasze przemykają wstydliwie po marginesach informacji. Za dalekie, za małe, zbyt codzienne, niespektakularne, być może wręcz korzystne dla czyjegoś kapitału nieszczęścia.
Bunt i niemoc towarzyszą mi już od czterech lat, codziennie. Mam nadzieję, że się z nich jakiś czyn wykluje. Nie tylko z mojego wahania szalek wagi wewnętrznej. Mam nadzieję, że jest nas więcej. Że nie jesteśmy wilkami dla innych. Że mamy siłę odmienić obraz świata na lepsze. Mam nadzieję…
Ilustracje: Joanna Titeux/pinezka.pl
Zobacz też:
Septembereleven (Anna Fudyma)
9/11 (Nowy Jork) (Anna Kubala)
Jeden dzień w życiu informatyka (Jan Śliwa)
Mój 11 września (Zakopane) (Monika_kot Śniedziewska)