ilustr. Joanna Titeux
Będąc „szesnastką” Trzydziestka wypisywała smętne hasła na ścianach w stylu: „Życie nie ma sensu, jest bezcelowym, bezrozumnym parciem naprzód”. Teraz może się z tego śmiać, bo śmiało może powiedzieć, że życie sens ma.

W każdym razie tak twierdzi Eric Idle.

Ona sama ma czasami momenty zwątpienia, bo w sumie jak można powiedzieć, że wie się na czym polega życie, skoro filozofia do dziś nie odpowiedziała na to zasadnicze pytanie? Może jednak nie wypada (wobec bezradności tak wielkich umysłów, jakimi niewątpliwie dysponują filozofowie) twierdzić, że poznało się sens życia. A może to wszystko, co wydaje się Trzydziestce, jest jedną wielką nieprawdą, bo prawda niepoznawalna jest rozumowo i być może będzie nam dane ją poznać w innym, może pozagrobowym, życiu?

Takie refleksje nachodzą czasem Trzydziestkę – szczególnie wówczas, gdy życie od jakiegoś czasu niczym jej nie zaskakuje, a wręcz wymaga od niej tego, by bez możliwości kreatywnego manewru wykonywała w kółko te same czynności. Nachodzi ją wtedy również zgubna myśl, wypowiadana na ogół do szczerego do bólu lustra lub nad pełnym zlewozmywakiem – to wszystko nie ma sensu.
Gdy myśl ta staje się nie do zniesienia, bo mimo ogromu dobrych chęci sensu nie widać na horyzoncie, Trzydziestka zaczyna rozmawiać z koleżankami. Kawa, ciastka, lampka wina – i wśród lekko rzucanych myśli o nowej książce, ostatniej płycie ze składanką jazzową, sytuacji politycznej w kraju i ostatnich osiągnięciach dziecka w szkole wyłania się nagle wessany przez zlewozmywak sens.

Ten sens to bycie i życie. Nie – tkwienie w nieskończoność na krześle przed drzwiami, za którymi jest lepsze jutro. Nie – życie myślą, że musi stać się coś, żeby coś innego mogło się stać. Trzydziestka czuje, że cały urok kryje się w najdrobniejszych, codziennych – czasem nudnych, czasem nie – rzeczach. W odkrywaniu, że pod kołdrą całą noc spał kot, że dziecko tym razem zmalowało laurkę, że świeżo zmielona kawa pachnie inaczej, niż słoikowa i że jesień nie jest wcale taka strasznie ponura.
Nagle okazuje się, że większość myśli tak samo. Stara, wyświechtana Carpe diem okazuje się być prawdą. Aż trudno czasem uwierzyć, że to takie proste, wszak człowiek przyzwyczajony jest do komplikowania wszystkiego, co z natury rzeczy jest nieskomplikowane, do doszukiwania się drugiego dna tam, gdzie jedno wystarcza i do szukania sensu, mimo że ma się go przed nosem.

   A jak Trzydziestka wytłumaczy odwieczne zmagania filozofów, którzy, wydawałoby się, że bez skutku, próbują odkryć na czym ów sens polega? Z całym szacunkiem. Najprawdopodobniej poszukują oni uniwersalnej, ogólnej prawdy. Prawdopodobnie próbują jednocześnie rozwikłać wiele dodatkowych, nurtujących problemów. I nie ulega kwestii, że są na świecie rzeczy, które nie śniły się nawet filozofom, więc tym bardziej Trzydziestkom.

Ale jedno jest pewne – każdy musi sobie ukuć definicję sensu życia na prywatny, jednostkowy użytek. Bo nie można żyć bez sensu. I Trzydziestka ma ukuty swój własny sens życia, o którym jednak nie lubi mówić, żeby nie popaść w pseudofilozofowanie.

Dlatego też czasem, malując się i podjadając płatki śniadaniowe, podśpiewuje sobie pod nosem banalny, prawdziwy tekst:
Życie po to jest, by żyć
nie po to by gnić
i choć czasem daje w rzyć
tak już widać musi być

Ilustrowała: Joanna Titeux/pinezka.pl