F – jak fachowiec, czyli spotkanie z nieuniknionym
Trzydziestokilkulatki dzielą się na te, które spotkanie z fachowcem mają już za sobą i te, które czeka jeszcze ta wątpliwa przyjemność.
Niektóre całymi latami ciągną na prowizorkach, byle tylko uniknąć nieuniknionego, czyli spotkania z fachowcem: upychają papier toaletowy w nieszczelnych oknach, kleją butaprenem odpadające kafelki, podpierają oberwany grzejnik Wielką Encyklopedią PWN albo beznogą wannę protezą dziadka kombatanta.
Ale przychodzi taki czas, gdy mówimy stanowcze NIE! tym wszystkim nierównościom, dziurom, połamańcom, szparom, strupom, wodotryskom, odpryskom i… wzywamy fachowca.
W Polsce mamy wiele gatunków fachowców. Najczęściej spotykane to:
Bidulek – niekumatek
Biedny nieudacznik. Zaniedbany, niedomyty, niedouczony, niekumaty.
Zajeżdża pod dom stuletnim dużym fiatem, albo dzwoni i prosi, żeby po niego przyjechać, bo musi przywieźć śrubokręt i młotek, a fiat jest w okresowej niedyspozycji.
Bidulek – niekumek chodzi w podartych roboczych gaciach i naraża cię na codzienny widok jego nieświeżej bielizny. Dużo pracuje sam, choć przeważnie ma pomocnika-debila.
Umieszcza wiszące WC na wysokości umywalki, a widząc twoją rozpacz, rwie się do podwyższenia mocowania umywalki, żeby nie było równo. To naprawdę dobry chłopina. Pięknie dziękuje za herbatkę, obiadkiem nie pogardzi i często zakochuje się w swojej chlebodawczyni. Nie skąpi ci komplementów, a w razie zupełnej papraniny, pomocnik-debil robi do ciebie porozumiewawcze oko i stwierdza, że „to wszystko przez to szalone uczucie”.
Bonanza albo Lolo – Bolo
Ten, wypasiony tak jak jego autko typ, jest przekonany w równej mierze o swojej nadzwyczajnej fachowości, „ynteligencji”, jak i osobistym uroku.
Zajeżdża z fasonem pod twoją ruinę – pięćdziesięcioletnim Fordem z otwartym szyberdachem i muzyką „łubu-dubu” na cały regulator.
Ma wyżelowane długie kudły, rozpiętą koszulę do pasa (pas szerokaśny i koniecznie z bykiem), buty w szpic na obcasie i nieprzyzwoicie gruby, złoty łańcuch na szyi.
Sam raczej wiele nie robi, a jak już robi, to partaczy. Ma zazwyczaj dwóch robotników – wyrobników, których pomiataniem dowartościowuje się bez ustanku.
On komplementów nie prawi, nawet jeśli jesteś bardzo w jego guście.
On robi wrażenie. I pokazuje, jak obchodzić się z kobietami. Najpierw dzwoni z twojego telefonu i ruga przez 15 minut żonę, a za chwilę na twój koszt flirtuje z panią Helenką z hurtowni z odpływami.
Jeśli jesteś wyjątkowo tępą kobietą i nie poznasz się na jego uroku, zaczyna gwizdać, przechodząc obok ciebie, a jeśli jeszcze jesteś na tyle bezczelna i powiesz mu, żeby wreszcie wziął się do roboty, bo wrażenie to może sobie robić na pani od rur, a nie na tobie, i jak ostatnie skąpiradło zabronisz korzystania z twojego telefonu – nooo, wtedy to on chętnie użyłby wiertarki udarowej, czy gazrurki w zupełnie innym celu, niż ten, jakiemu służą te narzędzia zaawansowanych technologii.
A jak potrzebuje, żebyś wskazała mu, gdzie co zamontować, to nigdy nie powie „proszę pani”, tylko ryczy bezosobowo: „trzeba tu przyjść, będzie wieszanie!”
Lingwista
To człowiek światowy.
Imponuje ci lekkość, z jaką używa kilku języków obcych (nawet w jednym zdaniu). Zaczyna optymistycznie: „No problem, no problem, wszystko będzie gut”.
W trakcie roboty rzuci trochę łaciną, ale nie, żeby był jakiś wulgarny, o nie! On tylko chce dać świadectwo, że i ten indoeuropejski język nie jest mu obcy.
Jak spaprze robotę, to nawet przeprasza: „Sory, ale tego szitu nie da się lepiej zrobić”, a kiedy na finiszu widzi twoje łzy, oświadcza: „lajf is brutal end ful of zasadzkas” i kończy dyskusję oraz pracę, jednocześnie porzucając z desperacją młotek na twój gres polerowany, albo wrzuca tzw. żabkę do ledwo co zamontowanej, nowej umywalki. Jeszcze w drzwiach rzuci coś „poprawną” polszczyzną: „może drugom razom siem uda”.
Pół biedy, jeśli lingwista posługuje się językiem obcym, popularnym w świecie. Gorzej, gdy używa jakiegoś narzecza, którego za nic pojąć nie potrafisz i jak ci wydaje prostą komendę: „pani luknie na mojego sikora”, to ty robisz minę, jakbyś zerwała się z choinki. A jemu chodzi tylko o to, żebyś spojrzała na jego zegarek, który gdzieś odłożył, a ciekaw jest, czy już nie czas wypić.
Współpracujący
Ten od progu idzie na współpracę: „pani zejdzie ze mną do samochodu, przyniesiemy heblarkę, drabinę, cement”, „pani mnie potrzyma, żebym nie fiknął z tej drabiny”, „pani mnie podsadzi, podniesie tę cholerną wannę, wyniesie gruz, pozamiata, skoczy po piwko”.
A jak potem pytasz, dlaczego robota spaprana, grzecznie tłumaczy: „bo mi pani źle trzymała, nie w tę stronę kręciła, złą śrubkę podała, źle wyczyściła, słabo dociskała”. Wnioski są proste. Jest, jak jest, bo się obijałaś.
Pesymista
Taki już od progu demonstruje swoje przerażenie stanem lokalu:
„Pani, co za paprak wam to robił?” „To jest kompletnie spieprzone”. „To jest podwójna robota”. „Mogę się ostatecznie tego podjąć, ale za potrójną stawkę”.
Pesymista – erotoman
Stwierdza – „Pani kierowniczko, ja bym to od razu wypierdolił”.
Pesymista – antyseksualny
„Kierowniczko, ja bym się z tym nie pieprzył” .
Pesymista – erotoman ambiwalentny
„Pani kierowniczko, ja bym się z tym nie pierdolił i od razu wypieprzył”.
Gospodarny
Takiemu, to wszystko się przyda.
I maszynka do golenia, i rolka papieru toaletowego wyciągnięta z twojej łazienkowej szafki. Skubnie trochę świnki z lodówki i wypije bursztyn na spirytusie, który przygotowałaś na obolałe stawy babci Pelasi.
Albo niczego w domu nie ruszy, ale oferując ci swoje materiały, wylicza na końcu, że na sufity w trzech małych pomieszczeniach zużył 120 litrów farby.
Niesprawny energetycznie
Taki, pomimo spożywania napojów wysokoenergetycznych, wyjątkowo tę energię oszczędza i pracuje w myśl zasady: „żeby się nie narobić, a zarobić” oraz „trzymaj, Antek, mur, ja po pieniądze lecę”.
Dobry fachowiec
To z definicji – uczciwy, rzetelny, znający się na swojej pracy i… nieuchwytny.